Mam nadzieję, że lektura pomieszczonych tu wyjaśnień ostudzi
nieco zapał moich nieprzyjaciół do powielania wymierzonych we mnie insynuacji,
pomówień, kalumni i szyderstw, których to nie skąpi mi się w mediach, za katedrą
i w innych, mniej czy bardziej publicznych, miejscach. Przyjaciół zaś, którzy
trafią na ten tekst, serdecznie pozdrawiam.
1. Nie jestem „komuchem”, „lewakiem”, „zwolennikiem komuny”
ani uczestnikiem „międzynarodowego spisku komunistycznego”. Z podstawowymi
poglądami socjalistów (nie mówiąc już o komunistach) fundamentalnie się nie
zgadzam, czego dowody łatwo znaleźć w moich testach, również tych
zamieszczonych na mojej stronie internetowej. Nie miałem też nic wspólnego z
organami władzy PRL, a nawet pozwalałem sobie (w skromnym bardzo wymiarze!)
uczestniczyć w takich czy innych antyreżimowych akcjach i demonstracjach.
2. Nie jestem żadnym „zwolennikiem eutanazji” ani
„zwolennikiem aborcji”. Nie wiem nawet, co to znaczy być „zwolennikiem” w tym
wypadku. Nie jestem nawet zwolennikiem legalizacji eutanazji (nie mam
sprecyzowanego zdania w tej kwestii), a jedynie staram się informować
społeczeństwo, z jakich powodów w niektórych krajach przepisy prawa są
bardziej liberalne niż w Polsce, a także, dlaczego niektórzy ludzie domagają
się eutanazji lub wykonują aborcję. Staram się wyjaśniać nieporozumienia i
zwalczać przesądy pokutujące w Polsce w tych sprawach. Tłumaczę też, dlaczego
surowe prawo czasami odnosi odwrotny skutek od zamierzonego oraz to, jakie
warunki prawne i etyczne muszą być spełnione, by władze publiczne mogły
zastosować wobec społeczeństwa przymus prawny. Konsekwentnie wzywam Polaków do
poważnej debaty oraz tłumaczę rzeczy, które są już w krajach, gdzie takie
debaty od dawna się toczą, znane powszechnie i oczywiste. Minimalna orientacja
w zagadnieniach bioetycznych jest przecież warunkiem koniecznym racjonalnej
dyskusji i racjonalnych decyzji legislacyjnych. Osobiście żadnych
zdecydowanych poglądów w dziedzinie bioetyki nie posiadam, co zresztą ułatwiło
mi napisanie neutralnego i wyważonego elementarza bioetyki, pt. „Bioetyka dla
lekarzy”.
3. Nie jestem żadnym „wojującym ateistą”. Jestem
niewierzący, ale nigdy nie walczę o uznanie tezy, iż „Boga nie ma”. Wiele
mówię o religii i Kościele (nieraz krytycznie), bronię świeckości państwa, ale
żadnej wojny z religią jako taką nie prowadzę. Nie jest mi też bliżej do
judaizmu niż do chrześcijaństwa. Do obu tych wyznań i związanych z nimi
poglądów etycznych i społecznych mam wiele zastrzeżeń. Nie oznacza to jednak
bynajmniej, iż „zwalczam religię”. Prawdę mówiąc, nie mogę sobie wyobrazić
życia społecznego bez religii (takiej bądź innej). Chciałbym jednakowoż żyć w
kraju, w którym państwo nie angażuje się w żadne poglądy religijno-moralne ani
religijne rytuały i w którym żadne doktryny religijne ani przekonanie o
istnieniu (lub nieistnieniu) Boga nie mają wpływu na kształt stanowionego
prawa. Wolę tę podzielam zresztą ze znakomitą większością mieszkańców wolnego
świata po obu stronach Atlantyku – zarówno wierzących, jak niewierzących.
4. Nie jestem „wrogiem Polski”, „żydokomunistą” ani
masonem. Prawdą jest tylko to, że jestem Żydem. Wywodzę się wszak z bardzo
zasłużonej i patriotycznej żydowskiej rodziny Kramsztyków (z Warszawy) oraz z
innych, skromnych i uczciwych, rodzin żydowskich i polskich (z Warszawy i tzw.
Galicji). Moi przodkowie walczyli o wolną Polskę, siedzieli w carskich
więzieniach, tworzyli polską naukę i polską sztukę. Byli wśród nich ludzie
wybitni i zasłużeni dla kraju, a także skromni kupcy, urzędnicy czy kolejarze.
Niektórzy moi przodkowie wyznawali judaizm, inni byli chrześcijanami lub byli
niewierzący. Prawdą jest, że należę do organizacji B`nai B`rith. Nie jest to w
żadnym razie organizacja „antypolska”, „antykatolicka” ani nawet „masońska” (w
tym ostatnim zresztą nie widziałbym nic złego). B`nai B`rith prowadzi
działalność społeczną, polegającą jak dotąd głównie na organizowaniu odczytów
poświęconych kulturze żydowskiej oraz zdobywaniu funduszy na szlachetne cele
(jak np. budowa Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie). Jej zadaniem jest
wspieranie środowisk żydowskich w Polsce, działanie na rzecz przyjaźni Polski
i Izraela, zwalczanie antysemityzmu. Niewielka polska loża tej sporej
międzynarodowej organizacji, odnowiona w 2007 roku, po prawie 70-letniej
przerwie, nie ma jeszcze dużego dorobku – ma jednak mnóstwo dobrej woli.
Służymy polskim Żydom, sprawie wizerunku i dobrego imienia Żydów oraz Izraela
w Polsce, jak również sprawie dobrego imienia Polaków i Polski w Izraelu.
Jesteśmy patriotami polskimi i izraelskimi, w czym nie ma żadnej sprzeczności,
skoro nasze kraje się przyjaźnią. B`nai B`rith nie jest też organizacją
religijną. Są wśród nas wyznawcy judaizmu (w tym rabin), ksiądz katolicki,
liczni niewierzący i ateiści. Bynajmniej jednak nie zwalczamy religii, a
niektórzy nasi członkowie, o ile mi wiadomo, urządzają nawet spotkania o
charakterze religijnym. Sama organizacja jako taka jest wszelako religijnie
neutralna i całkowicie pod tym względem tolerancyjna. Łączy nas nie wiara
religijna, lecz ideał powszechnego braterstwa wszystkich ludzi, bez względu na
narodowość i wyznanie. Jak każda organizacja mniejszości narodowej, B`nai
B`rith skupia osoby poczuwające się do przynależności do danego narodu, w tym
wypadku żydowskiego. Cele tej organizacji są wszelako ogólnospołeczne,
podobnie jak w przypadku innych organizacji ludzi dobrej woli, nawet jeśli są
to organizacje zamknięte i elitarne. Jako członek B`nai B`rith bynajmniej nie
jestem zobowiązany do krzewienia jakiejś określonej ideologii czy choćby
głoszenia określonych poglądów. Moje wypowiedzi należy przypisywać mnie, a nie
B`nai B`rith. Swoją drogą, moje poglądy nie podobają się wielu Polakom i wielu
Żydom, gdyż niektórzy Polacy nie lubią słuchać o antysemityzmie w Polsce, a
niektórzy Żydzi nie lubią słuchać o antypolskich uprzedzeniach w Izraelu i
USA. Ja zaś mam w zwyczaju mówić o jednym i drugim.
5. Nie jest prawdą, że KUL „odrzucił pracę magisterską
Hartmana z powodów merytorycznych”. Studia filozoficzne na KUL, na Wydziale
Filozoficznym, ukończyłem w 1990 roku, na podstawie pracy „Sposób istnienia
rzeczy materialnej według Sporu o istnienie świata Romana Ingardena”,
która zresztą trzy lata później, w niezmienionej postaci i pod tym samym
tytułem ukazała się w Wydawnictwie UMCS jako książka (można więc łatwo się z
nią zapoznać i poddać ją ocenie). Pracę tę napisałem pod kierunkiem o. prof.
Mieczysława A. Krąpca, który dał mi za nią piątkę. Innego zdania był dr
(obecnie profesor) Stanisław Judycki, który postawił mi dwójkę. W tej sytuacji
dziekan Wydziału Filozoficznego (s. prof. Zofia Zdybicka) poprosił o dodatkową
recenzję prof. Władysława Stróżewskiego z Instytutu Filozofii UJ, który ocenił
moją pracę na plus dobry. W rezultacie moją pracę przyjęto, a we wrześniu 1990
r. odbył się na KUL mój egzamin magisterski, który zdałem na oceną bardzo
dobrą, co biorąc pod uwagę średnią moich ocen z przebiegu studiów oraz oceny z
pracy magisterskiej dało ogólny wynik studiów „bardzo dobry”. Taką też ocenę
mam wpisaną na dyplomie magisterskim wydanym przez KUL. Pragnę też wyjaśnić,
że przystępując na studia na KUL nie kryłem tego, że jestem niewierzący. Nie
przedstawiłem zresztą wymaganego zaświadczenia od proboszcza ani metryki
chrztu. W owym czasie (był to rok 1985) KUL był, jak widać, dość liberalny.
Nigdy nie udawałem katolika, pod nic się nie podszywałem ani na autorytety
katolickie się nie powoływałem. Na KUL czułem się swobodnie, aż do momentu,
gdy na inauguracji roku akademickiego nowy rektor, ks. prof. S. Wielgus,
ogłosił, że „KUL jest uczelnią katolicką, a komu się to nie podoba, niechaj
lepiej siedzi cicho”. A jednak, mimo wszystko, nadal zachowałem bardzo dobre
relacje z wykładowcami KUL, w tym również z księżmi, nie wyłączając tych
konserwatywnych, jak M. A. Krąpiec czy właśnie S. Wielgus. Nie wykluczam
wszelako, że po latach niektórzy przestali mnie lubić. Tego nie wiem. Tak czy
inaczej KUL w czasach moich studiów, czy się to komu podoba, czy nie, w niczym
nie przypominał niezłomnego obrońcy „jedynej prawdziwej wiary”. Była to dość
różnorodna ideowo, ciekawa i po prostu dobra uczelnia.
6. Nie jest prawdą, że regularnie otrzymuję od studentów
jak najgorsze oceny prowadzonych przez siebie zajęć. Byłem oceniany przez
studentów różnych kierunków wiele razy, na różnych uczelniach. Zwykle
otrzymuję oceny przeciętne, ale zdarzało mi się również otrzymywać oceny
doskonałe. W żadnej zaś ankiecie nie zostałem oceniony przez studentów źle. W
dodatku, każdego roku zdarzają się osoby, które uczestniczą w moich zajęciach
nieobowiązkowo, nie mając z tego tytułu żadnych korzyści formalnych. To
również świadczy o tym, że wiadomości, jakobym był okropnym wykładowcą, są
mało wiarygodne. Podobnie ma się sprawa z moją rzekomą surowością jako
egzaminatora. Dwójki stawiam bardzo rzadko, jakkolwiek dość często odsyłam
studentów bez wpisywania stopnia.
7. Mam na sumieniu wiele grzechów. Żaden z nich jednakowoż
nie podpada pod kategorię „zrobić komuś świństwo”. Jeśli miałoby mi się
wszelako coś podobnego przydarzyć, tedy proszę wszystkich, aby po możliwie
dokładnym sprawdzeniu, co i jak, nie omieszkali wiedzą swą podzielić się z
innymi, jak najsurowiej oceniając moje postępki.