Jan Hartman
j.hartman@iphils.uj.edu.pl
Principia, 31-044 Kraków, ul. Grodzka 52
 
    back
   
Teksty,Texts,Texte  
  home
Jan Hartman

Filozofia w życiu społecznym

Powiada się, poniekąd słusznie, że filozofia, jako odrębna dyscyplina i odrębna część uniwersytetu, jest mało potrzebna, mając się lepiej, gdy utrzymuje ścisły związek z poszczególnymi dyscyplinami szczegółowymi.

Jan Hartman

Termin „filozofia” łatwo prowadzi do nieporozumień. Czasami używa się go na oznaczenie tego, co w ludzkim poznaniu najbardziej doniosłe, krytyczne i trwałe. W tym znaczeniu filozofia to nauka par excellence, szczyt osiągnięć intelektualnych ludzkości. Nie zalicza się wtedy do niej ani rzeczy miałkich, ani jałowych, ani pod żadnym innym względem poślednich. Nie ma też sensu pytać wówczas, po co jest filozofia ani poddawać jej jakiejś ogólnej ocenie. Pytanie „po co?” sugeruje bowiem, że może być coś godniejszego i lepszego, w stosunku do czego filozofia byłaby tylko drogą czy narzędziem. Ocena zaś musiałaby zakładać jakiś wyższy punkt widzenia. Cóż jednak miałoby być donioślejszego od krytycznego poznania istotnej prawdy i cóż miałoby być podłożem oceny wartości takich poznań, jak nie ta sama kultura intelektualna, która się na nie zdobywa, a więc właśnie filozofia? W tym radykalnym znaczeniu filozofia jest absolutnie wartościowa i suwerenna - nie dopuszczając żadnej niefilozoficznej dyskusji na swój temat, żadnego nad sobą sądu. Nie dopuszczając ze względów logicznych, cokolwiek bowiem osądowi takiemu miałoby się poddawać, musiałoby nie zasługiwać na miano filozofii albo ów osąd byłby po prostu częścią samej filozofii, wyrazem jej koniecznego samokrytycyzmu.

Poza tym jednak termin „filozofia” ma sens opisowy, odnosząc się do całokształtu dzieł i praktyk instytucjonalnych (np. dydaktycznych), które występują pod tą nazwą. Tutaj już zewnętrzne oceny zdają się możliwe, chociaż trzeba pamiętać, że znaczna część tego, co nazywa się filozofią, jest nią w tym pierwszym znaczeniu i odnoszenie się do tych najlepszych rzeczy w historycznym dorobku filozofii z jakimś dystansem, unikającym rzeczywistej dyskusji, a w zamian oferującym jakiś „socjologiczny opis”, zakrawa na mędrkowanie. Krótko mówiąc, oba znaczenia filozofii nakładają się na siebie. Stanowi to o specyfice wszelkich rozważań, które filozofię jako taką obierają sobie za temat.

Chciałbym powiedzieć tu kilka słów o tym, jak funkcjonuje filozofia we współczesnej kulturze i życiu społecznym, dlatego musi być jasne, że mówiąc „o filozofii w ogóle” bynajmniej nie stawiam się ponad ani nawet poza nią, a jeśli mówię krytycznie, to tylko o stronie „widzialnej”, nie zawsze z dobrym prawem pod nazwą filozofii występującej. Nie zmienia to faktu, że z samej zasady konstrukcyjnej pojęcia filozofii podpada pod nie prima facie to tylko, co w naszym poznaniu najbardziej istotne i najlepiej uzasadnione.

Filozofia i nauka

Do XVIII, a na dobrą sprawę do XIX wieku, pojęcie filozofii było równoznaczne z pojęciem nauki. Pierwszym odkryciem czy może raczej wynalazkiem filozofii była sama nauka, czyli racjonalna i krytyczna działalność poznawcza. Nadano jej w Grecji nazwę filozofii, w odróżnieniu od mądrości religijnej, opartej na autorytecie wiary. Nie znaczy to, by powszechnie uważano, że zachodzi między nimi antagonizm, raczej respektowano różnicę, jaka tu występuje. Względną odrębność w całokształcie działalności naukowej miały tylko matematyka z astronomią oraz medycyna, a w późniejszym okresie jeszcze prawo i teologia. Cała reszta nauk to była właśnie „filozofia”. Odzwierciedla to struktura dawnego uniwersytetu, który składał się z wydziału ogólnego, przez który musieli przejść wszyscy studenci, zwanego Wydziałem Sztuk lub Filozoficznym, oraz wydziałów prawa, medycyny i teologii. Do dziś w krajach anglosaskich doktorat z jakiejkolwiek dziedziny poza prawem, medycyną i teologią nazywa się doktoratem z filozofii. W Polsce było tak do lat pięćdziesiątych XX w.

W XVII i XVIII w. powstały jednak w ramach filozofii teorie przyrody odwołujące się do matematycznych modeli zjawisk, czyli tzw. matematyczne przyrodoznawstwo. W związku z tym tradycyjna autonomia matematyki rozciągnięta została z czasem również na tę nową fizykę, a przez to konkurencja starej i nowej nauki, czyli przede wszystkim arystotelesowskiej i newtonowskiej nauki o świecie nieożywionym, nabrała jakby ogólniejszych wymiarów, przedstawiając się jako rzekoma konkurencja filozofii z nowymi naukami przyrodniczymi.

Na dyskusję wokół programu matematycznego przyrodoznawstwa nałożył się bardzo dramatyczny spór ogólniejszej natury, a mianowicie spór między filozofami na temat słuszności doktryn Arystotelesa o największym stopniu ogólności, dotyczący tego np., co to znaczy być przedmiotem i istnieć, jakiego rodzaju przedmioty, poznawalne zmysłowo bądź nie, w ogóle występują i w jakiej mierze są w ogóle poznawalne. Były to spory fundamentalne, a więc należące do zakresu metafizyki (nauki o tym, co w ogóle istnieje i w jaki sposób) oraz - jak to się nazywa od XVIII w. - teorii poznania. Krytyka tego, co w nauce stare (i zwykle związane z imieniem największego autorytetu starożytnej i średniowiecznej nauki - Arystotelesa), poszła więc niejako dwutorowo, dokonując się na planie fizyki i metafizyki. Chodziło tu przede wszystkim o podniesienie na najwyższy możliwy poziom krytycyzmu i wiarygodności poznania naukowego (filozoficznego), co zawsze było oczywiście celem filozofii, ale od czasów Kartezjusza stało się jakby ważniejsze od wszystkiego innego.

Ofiarą twórczego kryzysu w nauce, w dobie rozwoju matematycznego przyrodoznawstwa i pokartezjańskiej metafizyki (oba procesy miały zresztą tych samych bohaterów, jak Leibniz i Newton), padły dwa słowa: „filozofia” i „metafizyka”. Oba bowiem bywały bardzo często używane w kontekście krytycznym, jako określenie tych rzeczy wątpliwych i, jak sądzono, przestarzałych, które teraz „nowa filozofia” albo „nowa nauka” muszą przezwyciężyć. Tak to „filozofia” z wolna przestała znaczyć wyłącznie „to, co najlepsze w poznaniu”, a coraz częściej „to, co za naukę uchodziło dotychczas, jakkolwiek najwyższy czas to zmienić”. Krytycyzm poznania filozoficznego przełożył się więc na częściowe zdeprecjonowanie samego terminu „filozofia”, tam mianowicie, gdzie miał oznaczać to, z czego sama filozofia oczyszcza się w swej krytycznej refleksji. Jeszcze gorszy los spotkał słowo „metafizyka”, które z wolna zaczęło oznaczać to, co w filozofii najmniej uzasadnione. Ale tym się tu nie zajmujemy.

Metateoria

Podejrzliwość filozofów, prowadząca do osłabienia autorytetu filozofii na szerszej arenie intelektualnej, obejmującej coraz większą liczbę uczonych, którzy bardziej już czuli się fizykami, chemikami czy biologami niż filozofami, wzrosła jeszcze w wieku XIX. Dało to nowy impuls do odrywania się nowych projektów naukowych od „starej filozofii”. Tak to filozofowie zaczęli wymyślać nowe nauki, obiecując sobie, że tak zaprojektują ich metodologię, by była - na ile to tylko możliwe - niezależna od wiecznych sporów fundamentalnych, czyli metafizycznych. Filozofowie wymyślili więc socjologię, psychologię, a w XX w. etnologię czy, ostatnio, kognitywistykę. To „wypuszczanie balonów”, czyli projektowanie autonomicznych tzw. nauk humanistycznych ostatecznie przekreśliło nie tylko równoważność pojęcia nauki z pojęciem filozofii, ale nawet centralną pozycję w nauce tych wszystkich zagadnień, które, nie znajdując dla siebie miejsca w obrębie nauk szczegółowych, nadal rozważane były pod szyldem „filozofia”.

Z czasem doszło wręcz do marginalizacji filozofii i jej deprecjacji. Przyczynił się do tego ostatecznie projekt filozoficzny zastąpienia metafizyki przez fizykę, związany z ideologią tzw. pozytywizmu, który to, mówiąc skrótem, próbował zastąpić rozważanie zagadnień filozoficznych skompromitowaniem ich jako pozbawionych sensu. Dziś pozytywizm jest już raczej d?mod?, ale skutki opisanego tu procesu wciąż trwają.

Rezultat tych wszystkich procesów jest taki, że w stosunku do nauk filozofia jest dzisiaj zwykle metateorią, dostarczając jej samowiedzy metodologicznej i epistemologicznej. W istocie, teoria nauki, badania nad naturą czynności naukotwórczych i zakresem ich poznawczej ważności, to integralna część filozofii. Z drugiej strony, gdy na gruncie konkretnych nauk, zwłaszcza zaś fizyki, przychodzi do zagadnień fundamentalnych, np. dotyczących tego, dlaczego w ogóle istnieje przyroda i jaki jest świat w swej najgłębszej istocie, uczeni opuszczają teren matematyki i eksperymentu, biorąc się do rozważań metafizycznych. Ich poziom zwykle nieco odbiega jeszcze od profesjonalnej filozofii, ale to się zapewne będzie zmieniać.

Ten sam proces „filozoficznej reedukacji” nauk szczegółowych i samych uczonych przebiega też w tzw. naukach humanistycznych, w coraz większym stopniu wykazujących się tym poziomem ogólności i syntetyczności, który kwalifikuje niektóre przynajmniej prace powstające na jej gruncie do dziedziny filozofii. W rezultacie wielu filozofów jest dziś jednocześnie filologami, socjologami, historykami czy właśnie fizykami, pracującymi poza instytutami filozofii. Paradoksalnie, stanowi to kolejny impuls dla krytycznego stosunku znacznej części elit intelektualnych do zinstytucjonalizowanej filozofii.

Powiada się, poniekąd słusznie, że filozofia, jako odrębna dyscyplina i odrębna część uniwersytetu, jest mało potrzebna, mając się lepiej, gdy utrzymuje ścisły związek z poszczególnymi dyscyplinami szczegółowymi. Taki pogląd dominuje na świecie i dlatego wydziały filozoficzne liczą w zachodnich uniwersytetach zwykle kilku lub kilkunastu pracowników, a nie, jak u nas, kilkudziesięciu. Nie znaczy to oczywiście, że na Zachodzie jest mało filozofów. Jest ich wielu, tyle że są zwykle kimś jeszcze: socjologami, logikami, teoretykami sztuki itd.

Autorytet filozofów

To rozproszenie filozofii po różnych wydziałach ma z pewnością pewne dobre skutki, ale ma też i skutki negatywne, obniżając znaczenie tych, którzy są „tylko” filozofami i pracują na wydziałach filozofii. Tylko bardzo niewielu spośród tych „filozofów filozofów” osiąga taki autorytet publiczny, jakim cieszą się liczniejsi wybitni przedstawiciele takich dyscyplin, jak fizyka czy socjologia, będący lub nie będący jednocześnie filozofami. To zaś obniżenie rangi filozofów powoduje, że spada społeczny szacunek dla tego, co odróżnia „czystych filozofów” od owych filozofów „zdyscyplinowanych”, czyli powiązanych z poszczególnymi dyscyplinami naukowymi. A tym czymś jest pamięć i kult kanonu, czyli zestawu wielkich klasycznych dzieł filozoficznych: od Platona i Arystotelesa do Husserla i Wittgensteina. Jest to już jednak proces nieodwracalny.

Większość uczonych, jacy kiedykolwiek żyli, to uczeni współcześni, urodzeni w XX w. Siłą rzeczy, punkt ciężkości filozofii przesuwa się w stronę dorobku współczesnego, a wielcy filozofowie dawniejszych epok powoli ustępują miejsca w świadomości elit uczonym naszych czasów. Nikt nie pyta, czy są oni filozofami, czy może raczej psychologami albo socjologami. Ważne, że są mądrzy. W gruncie rzeczy zresztą pytanie, kto filozof, a kto nie, nigdy nie było tak naprawdę ważne. Oczywiście, o tamtych dawnych klasykach filozofii wciąż pisze się prace, i to więcej niż kiedykolwiek, ale wpływ myśli Platona czy Lockea na publiczne życie umysłowe i polityczne jest teraz znacznie mniejszy niż dawniej. Są po prostu nowe nazwiska.

A jednak, ogólnie biorąc, pomimo pewnej deprecjacji kanonu, filozofia pozostaje niebywale wpływowa. Tak jak dawniej, zwłaszcza wielkie projekty polityczne, narodowe i międzynarodowe wychodzą z dzieł filozofów i znajdują odzwierciedlenie w praktyce. Bez Spinozy, Rousseau, Hobbesa, Lockea, Hegla i wielu innych nie byłoby nowoczesnej demokracji, a podobnie bez Szkoły Frankfurckiej, Habermasa, Rawlsa czy Giddensa nie byłoby współczesnego ładu politycznego. Wpływ filozofów na nasze życie jest nie do przecenienia.

W mniejszej skali niż światowa polityka, filozofowie uzyskują również znaczący wpływ na kulturę i życie społeczne, a nawet porządek prawny swoich krajów. To ostatnie ma miejsce np. na gruncie bioetyki, czyli etyki medycznej. Przede wszystkim jednak, wielu filozofów, także w Polsce, ma wpływ na opinię publiczną, udzielając się jako publicyści i eseiści. Wybitnym przykładem jest tu polski filozof Leszek Kołakowski czy zmarły niedawno Józef Tischner. W moim przekonaniu, filozofowie są jednak wciąż za mało widoczni i nie wykorzystują dostatecznie swych możliwości działania na rzecz wzrostu racjonalności i moralności życia publicznego.

Ktoś może powiedzieć, że nie jest to ich najważniejsze zadanie. Zgoda, lecz pamiętajmy, że zdobycie większego szacunku środowisk naukowych, przyciągnięcie uwagi uczonych do dzieł filozoficznych w znacznym stopniu uwarunkowane jest przez ogólny autorytet publiczny, jaki uda się im zdobyć poprzez działalność bardziej praktyczną.

jot@ka