Jan Hartman
j.hartman@iphils.uj.edu.pl
Principia, 31-044 Kraków, ul. Grodzka 52
 
    back
   
Teksty,Texts,Texte  
  home

Jan Hartman

 

Bez pamięci

 

Problem pamięci jest problemem świadomości. Świadomość jest problematyczna, bo nie uchwytuje w żadnej naoczności świadomego ja, przez co nie wiadomo czyją jest świadomością. Wraz ze świadomością problematyczna jest pamięć, bo przecież pochodzi ona ze świadomości (zachowując coś, czego byliśmy kiedyś świadomi) i świadomości ma służyć (jako rezerwuar możliwych wspomnień i przypomnień). Skoro nie wiadomo kto jest świadom, nie wiadomo również kto pamięta. A zwłaszcza nie wiadomo, gdzie jest to, co zapamiętane, wtedy, gdy nie jest właśnie aktualnie przypominane.

Jest jeszcze gorzej. Czy pamięć w ogóle istnieje? Co mogłoby potwierdzić, że owszem, istnieje? Zapewne jakieś przypomnienia. Te jednak dowodzą istnienia samych siebie, czyli przypomnień, a być może również, pośrednio i subiektywnie, istnienia tego, co w nich zostaje przypomiane. To samo pytanie można zadać również odnośnie do samej świadomości. Czy istnieje? Świadome akty samym swym zachodzeniem poświadczają swoje istnienie; cogito ergo sum. To prawda, ale przecież mówiąc, że jesteśmy istotami świadomymi, powiadamy więcej niż to, że aktualnie dokonuje się w nas jakiś akt świadomości. Chcemy bodaj przez to powiedzieć, że jesteśmy umysłami, istotami potencjalnie świadomymi, „świadomymi” nawet wtedy, gdy śpimy. To zaskakujące – w pojęciu świadomości zawiera się roszczenie do jakiegoś substancjalnego (a to zawsze znaczy: rzeczowego, tępo nieświadomego) bytowania, czyli do przekraczania wagą swego istnienia tego, co miałoby być aktualnie świadome, owego powierzchniowego efektu „aktualnego uświadaminia sobie” – ku głębinowemu byciu czymś trwałym i samotożsamym. Wydaje się więc, że w pojęciu świadomości zawarta jest transgresyjna intencja, przekraczająca ideę aktualnego uświadomienia ku czemuś niby to solidniejszemu – ku idei podstawy, na której dopiero buduje się efemeryczna świadomość aktowa, owa świadomość zdolna uświadomić sobie siebie i w ogóle wszystko, z wyjątkiem tego, czyją jest świadomością. Ta podstawa nazywa się od XIX wieku nieświadomością.

Świadomość jest nie-nieświadomością, odmiennym stanem w stosunku do tępego, substancjalnego, głuchego po prostu bytowania, którego nijak nie potrafi uprzytomnić sobie myślący (świadomy) człowiek. Nieświadomość jest beznadziejnie pogrążona, oczywiście pogrążona w niepamięci. Ale wraz z nią pogrążona jest „zakorzeniona” w niej świadomość. Nieświadomość jest właśnie tym, czego w pamięci zawsze szukamy i czego nijak nie możemy sobie uprzytomnić, stwierdzając za każdym razem, że najżywsze nawet wspomnienie jest niepowodzeniem. Szukamy siebie i chcielibyśmy odkryć siebie w pełnym świetle świadomości. Ale to jest właśnie niemożliwe, bo przecież za prawdziwego siebie każdy z nas uważa nieświadomą i istotowo zapomnianą podstawę świadomości. Światło świadomości zelewa oślepiającym światłem mrok niepamięci, substancjalność nieświadomości, która pierzcha w niebyt, przebiera się dla nas w „nieuchwytne”, ba w „nieistniejące”. Bo czyż to, w czego istnienie tak bardzo chcemy wierzyć, czyli substancjalny świadomy (zawsze zdolny do świadomościowych samowzbudzeń) umysł (dusza po prostu), nie jawi się nam jako nie-byt, całkowite nieznane „naszej” głębi, tak nieznane, że nie potrafimy się z nim utożsamić, za własne uznać?

Ambiwalencja obcości z jednej strony i, z drugiej strony, naszości nieświadomej niepamięci, jej niebytowania dla nas i substancjalnego istnienia jako optymistyczny projekt każdego racjonalnego życia (trudno zrezygnować z postrzegania samego siebie jako umysłu i jedocześnie pretendować do jakiejkolwiek wiedzy; któż bowiem miałby ją posiadać?) wyznacza cały krąg dialektyki pamięci. Dialektyka ta obserwuje nieświadome zapamiętane jak staje się świadomym przypomnianym, czyli przechodzi w swoje przeciwieństwo.

Krótko mówiąc, istotą niepamięci i nieświadomości, jest nieobecność. Mówiąc „nieświadomość” mamy na myśli nieobecność jako źródło siły, czyli ukrytą determinację, obcą, anachroniczną osobę, która ujawnia się, rządząc nami. Są to popędy i charakter, ewentualnie zmodyfikowane przez traumatyczną, wypartą z pamięci biografię. Mówiąc zaś „niepamięć” mamy na myśli czystą możność uobecnienia, a może nawet więcej: nadzieję uobecnienia, czyli powtórnego zaistnienia tego, co już przebrzmiało.

Rzecz jasna nic, co istniało, nie może znowu być. Tym samym pamięć jako możność przypomnienia jest pojęciem kłamliwym. To samo już nie powróci. Zjawić się jedynie może jakiś sens lub obraz wraz z nieodpartym wrażeniem, że symbolizuje on lub może tylko upamiętnia przeżycie już minione i stracone. Pamiętanie jest przeto doświadczającym niepamiętaniem. Oto gdy próbuję wydobyć z pamięci twarz ukochanej osoby, za którą tęsknię, z trudem doprowadzam do chwilowego wyobrażenia, boleśnie ulotnego, wyobrażenia całkowicie bezsilnego i pozbawionego mocy, jak powidok zatrzymany pod powiekami zamykającymi się przed nadmiarem światła. Pamięć mówi: nie ma! Nie ma tego, co wspominane, nie ma wspominającego, na którym ja mógłbym polegać, który potrafiłby byt zatrzymać. Bo ja, który chciałbym polegać na wspominającym, to sam wspominający i odwrotnie. Byt ludzki nie może zaś polegać na sobie. Mój problematyczny byt uprzytamnia sobie swoją uchylność, swoją „unikalność” ponosząc porażkę pamięci. Doświadczając nicości, owych sławnych mdłości, chwyta się ostatniej iluzji – że polegać można na kimć innym, kto być może jeszcze istnieje. Nazywa się to miłością. A gdy okaże się, że inne ja również nie istnieje i liczy na ratunek w nas, pozostaje nam już tylko współczucie. Miłość ostatecznie okazuje się więc wybaczającym współczuciem, żalem z powodu czyjegoś nieistrnienia, żałobą po człowieku.

Niczego nie mogę sobie przypomnieć. Nie mogę aktywnie wziąć udziału w kształtowaniu strumienia przeżyć, które czasem interpretuję jako świadectwa moich umiejętności i mojej pamięci. Mówię zdanie – bodaj pamiętam jego początek, pamiętam, co chcę powiedzieć. Ale czy ja to sobie przypominam? Nie po prostu jestem w tym, co mówię, jestem zaangażowany w coś, co jako spójna aktywność ma swoją małą przeszłość, tak jak i ma swoją przyszłość, ku której się wychyla. Nazywamy to retencją i protencją. Ale to ogarnianie przytomnością pewnego „przed” i pewnego „po” nie znaczy nic innego niż działanie, kontinuum akcji, rozpościerającej swój własny czas. To nie jest pamięć. Pamięć to wszystko, czego nie mogę sobie przypomnieć, gdy przypomina mi się cokolwiek. Nigdy nie przypomina się to, co ma się przypomnieć. Czyjeś pytanie może mnie pobudzić do wypowiedzi, a nawet do jakiegoś wyobrażenia. Jak się nazywasz? Tak a tak. Pamiętam. Mówię to bez zastanowienia. Czy pamiętasz, jak byliśmy razem w tej kawiarni w Paryżu? Tak, słowa te zdolne są wzbudzić we mnie żywe całkiem przedstwienie nieobecności. Wiem dość dokładnie, czego nie ma, co straciłem. Doświadczenie wzbudzone przez rozkaz przypomnienia sobie czegoś jest całkiem innym doświadczeniem, niż to, co rzekomo sobie przypominam. Ale skąd to wiem? Przecież nie mam dostępu do tego, co sobie przypominam inaczej niż przez to przypomnienie właśnie. Oczywiście. Ale mówiąc, może naiwnie, że przypomnienie fałszuje doświadczenie i konstruuje retrospektywnie moją subietywną przeszłość, chcę powiedzieć tylko, że przypomnienie jest aktem stosunku do do nieobecności, a nie stosunku do obecności. Pamięć jest możliwością doświadczenia, że czegoś nie ma, a nie, jak mogłoby się wydawać, zafałszowaniem faktu, że czegoś już nie ma, pozorem uobecnienia. Pamięć nie jest iluzją. Jest prawdą. Prawdą o nas samych, których nie ma, którzy schowani jesteśmy w nie-bycie nieświadomości. Pamiętając lub przypominając sobie coś dokonujemy swego istnienia jako samonegującej się świadomości.

Nie jesteśmy, gdy jesteśmy świadomi. Kto jest świadomy? Kiedy? Gdy myśli, że jest świadomy czegoś, to czy jest nadal świadomy tego czegoś? Gdy jest świadomy siebie, to gdzie jest ten, kto jest świadomy siebie i czy jego też jest świadomy? Tak się istnieje. W projekcie sensotwórczym, nabierającym realności w świetle działania i używania języka. Póki płynę – żyję. Póki zanika we mnie strumień odchodzącyh w niepamięć wrażeń, zostawiając miejsce nowym, które się pojawiają zza horyzontu przyszłości lub niewidoczności, jeszcze żyję. Jeszcze mam czas, do jutra, do przyszłego roku, na zastanowienie się, kim jestem i kto to właściwie to wszystko przeżywa. Kto płynie. Metafora pływania ma jeszcze jedno tutaj zastosowanie. Naszą kondycję możemy porównać do ryby, która czasem wyskakuje z wody i natychmiast wpada do niej z powrotem. Woda to głębia nieświadomości, nieświadoma, automatyczna spontaniczność i jej niezmącona niepamięć, nieprzytomność. Skok nad wodę, to ulotny akt świadomościowy, możliwy dzięki jakiemuś paroksyzmowi naturalnego, nieświadomego życia, superata aktywności, czyli konwulsja, która ze swej natury musi się zaraz skończyć. Ryba powraca do przeźroczystej wody, gdzie żyje niepamiętając. Przez krótką chwilę, gdy znajduje się nad jej powierzchnią, zdolna jest uprzytomnić sobie, że brakuje jej czegoś zasadniczego, że nie jest aktualnie w swoim żywiole. W ten sposób „przypomina sobie” wodę. Ale gdy tylko wpadnie do niej na powrót, natychmiast może o niej zapomnieć. Woda bowiem już wokół niej jest, znów staje się jej środowiskiem, czyli niewidzialną, transparentną wszechobecnością.

Nie mylmy pamięci z wyuczeniem. Można reagować odpowiednim słowem na pewne pytania, a nawet wykonywać rozkazy odnoszące się do wywoływania w sobie przedstawień zwanych przypomniniami. Ale to nie jest pamiętanie, to nie jest świadectwo „dobrej pamięci”. To tylko wyuczona reaktywność pewnego rodzaju. O niej mówi psychologia i neuropsychologia. Pamięć prawdziwa to sen i zapomnienie. To sanktuarium nieistnienia, religia nieobecności tego, co godne kochania lub potępienia.

Pamięć milczy, a nie opowiada. To jest najważniejsza może rzecz, którą w tym krótkim tekście chciałem powiedzieć. Opowiadający starzec leczy swą legendą ranę niebytu. Przykrywa zapomnienie mgłą iluzorycznych słów, które podają się za cudownie wskrzeszające przeszłość. Nie da się niczego wskrzesić. Nic to właśnie Niewskrzeszalne. Nic to my, którzy nie zdążymy poznać siebie, nie zdążymy zaistnieć zanim umrzemy. Pamięć jest wiernością tej nicości. Pamięć jest tylko jedna prawdziwa: jest pamięcią śmierci. Memento mori to jedyny nakaz pamiętania, który może być wysłuchany. Bo jest słuchany zawsze, ilekroć popadamy w iluzję, że pamiętamy i ilekroć, wciąż na nowo, odkrywamy, że jest to tylko iluzja. Nie tylko ukochana zwarz znikła. Znikła i nasza twarz. Znika wszystko. A nawet nie zdołało się pojawić. Jeszcze nie żyliśmy, powiada pamięć. Toniemy, ilekroć wypływamy na powierzchnię. Naszym ratunkiem jest powrót tam, gdzie nie ma pamięci – do bytu bez pamięci, do spontaniczności życia. Bez pamięci – istniejemy. Pamiętając – umieramy.

jot@ka