Jan Hartman
j.hartman@iphils.uj.edu.pl
Principia, 31-044 Kraków, ul. Grodzka 52
 
    back
   
Teksty,Texts,Texte  
  home

Jan Hartman

Tamta Strona

[Opublikowane w: Nowa Krytyka 16 (2004), ss. 459-464.]

 

Oto zostałem wezwany do pożegnania Wacława Mejbauma, a jednocześnie uczczenia planetarnych i pitagorejskich (on by rzekł może: daktylo-numerycznych) krągłości jego dat: siedem po dziesięć. Nie uczynię tego po ludzku, gołą ręką i facjatą, jak w dawnych czasach, lecz w ascetycznym i biurokratycznym trybie, do którego przyzwyczaił nas wspólny nam zawód i wredny wiek alienotechu. Pożegnam cię (bodajże uważasz się za małe „c”), pożegnam cię więc meandrycznie i tchórzliwie: klawiaturą, procesorem, Internetem, drogą rektorskiej dotacji, kwestury, drukarni i czego tam jeszcze. Pożegnam cię nieludzko, nie po ludzku, po nieludzku. Jak stary tekściarz. Jak świnia na sośnie.

Zanim napiszę swój tekst, który w najszczerszym mym zamiarze ma ci być posługą, pozwól, że wspomnę tu to, czego się od ciebie nauczyłem i jak wiele od tego zależało. Otóż, jak wiesz, byłeś moim pierwszym nauczycielem filozofii i pierwszym czytelnikiem moich opowieści o neutrum i takich tam różnych dziwactwach. I byłeś nauczycielem jak najbardziej prywatnym, jak to bywało – raz jeszcze o tym – w owych dobrych czasach, których nie dane mi pamiętać. Mieszkaliście z Olą i psem na ulicy Inowrocławskiej we Wrocławiu (czy podobnie w Inowrocławiu jest ulica Wrocławska? – tego domagałaby się przecież wasza komunistyczna sprawiedliwość). Była pierwsza Solidarność i ten rok cudów, który miał szesnaście miesięcy. A ty byłeś jedynym znanym mi człowiekiem, który był przeciw. To egzotyczne, wprost skandaliczne stanowisko głęboko zapadło mi w pamięć. Jego wspomnienie ułatwiało mi dojrzewanie polityczne w ostatnich latach, ułatwiało mi bolesny proces oddalania się od tamtej fascynacji. Że więc można nie kochać Solidarności – to jedna lekcja, jaką od ciebie odebrałem. Druga wiąże się z pewnym nudnawym, lecz pełnym elegancji filozofem, Edwardem Moorem (kazałeś go czytać przez „o”, a nie przez „u”). Nie żebyś mnie nauczył dowodu na istnienie świata z podniesionej ręki. Coś w tym guście, lecz jeszcze stokrotnie bardziej takie. Kazałeś mi oto czytać Z głównych zagadnień filozofii Moore’a, a gdy pożyczoną od ciebie książkę po miesiącu odniosłem, zapytałeś, czy jest mi jeszcze potrzebna. No, nie. „Mnie też nie” – i buch, do kosza (odratowałem, zabrałem, mam do dziś). Jesteś Jedynym. Jesteś absolutnie Jedynym, który wyrzuca oprawne dzieła filozofów do śmieci! Nigdy nie było mnie stać na powtórzenie tego gestu, ale może to właśnie dzięki niemu stałem się kiedyś wydawcą. Twój gest bowiem (nazywajmy go od dzisiaj „gestem Mejbauma”) uprzytomnił mi, że książka jest rzeczą. I właśnie ta demistyfikacja książki otworzyła mi oczy na rzeczywisty los owej rzeczy – na to, jak powstaje, trwa i umiera. Dzięki tej (zaskakująco rzadkiej) wiedzy stałem się dość cyniczny i bezwzględny, by wykonywać zawód wydawcy oraz – co dalece dla mnie ważniejsze – nabyłem dość pisarskiej wyobraźni, by pilnować czytelnika przy moich własnych tekstach (znaczy, żeby sobie precz nie poszedł).

Jesteś więc kawałkiem mojego doświadczenia życiowego – politycznego i zawodowego. Dziękuję ci za to. Złego słowa powiedzieć nie dam, wypiję. No, ale nie bądźmy bardziej pilśniowi od Pilcha.

Napiszę, co wiem, a nic nie wiem przecież i długo rozwodzić się nie będę, o tamtej stronie. Czego tamtej stronie? O tamtej stronie życia, jaźni, świadomości, czasoprzestrzeni, bytu, wszystkiego. Tamta strona to strona nie-świadomego, wieczystego i istotnego, nie-po-ludzku prawdziwego, wolnego od życia, ruchu, strachu i niedostatku Realnego. Tamta Strona jest przed początkiem i poza końcem (Mejbaum napisał o tym książkę). Jest zakazanym „a jednak poza” transcendentalnej immanencji, która swą stronę zewnętrzną tak uparcie podwija pod siebie i ogłasza, że ma ją „w środku, czyli na zewnątrz, czyli tak naprawdę w środku etc.”. Należymy do Tamtej Strony i pragniemy jej. W niej urzeczywistnia się, jak wierzymy, nasza osobowa identyczność, która w czasie, przestrzeni, spostrzeganiu własnego ciała, w pamięci i aktach refleksji efektywnie ukonstytuuować się nie może. Tamta Strona jest Wielkim Postulatem naszej egzystencji, ekranem, na który rzutowany jest jej projekt (a raczej marzenie o niej). Jeśli wydaje nam się czasem, że Tamta Strona jest ułudą, chimerą, szczątkowym za-światem, istniejącym odbitym blaskiem przyrodzonej, tegostronnej realności, to tylko dlatego, że tak słabe i niepewne jest nasze poczucie siebie. Tylko bowiem nasza wiara, że z ducha przynależymy do Tamtej Strony, określa nasze pojęcie o tym, czym ona jest. I ten nasz punkt widzenia na Tamtą Stronę jest tak przypadkowy, chwiejny, to znaczy tak dalece widzimy w Tamtej Stronie jedynie mętne tło dla naszych mętnych przedstawień naszej własnej duchowej istoty, że gotowi jesteśmy instynktownie samą Tamtą Stronę uważać za byt iluzoryczny. Inaczej mówiąc, zwątpienie lub agnostyczna rezerwa (nie-mienie-niczego-do-powiedzenia) w stosunku do Tamtej Strony, do Innego, do Transcendencji jest wykładnikiem naszego niedowierzania własnej tożsamości.

Lecz, paradoksalnie, pragnienie Tamtej Strony ma te same źródło, co zwątpienie w nią lub jej przemilczanie. Wiara i niewiara są dwugestem, w którym nasze jestestwo projektuje siebie na przekór niedopamięci, niedorefleksji, niedopoczucia siebie, które naznacza nieprzytomnością i śmiercią cały nasz los. Niewiarą oto umacnia się ludzka egzystencja jako świadom swej kondycji jaźniotwór: rozdarty, zdecentrowany i niekompletny. Wiarą zaś umacnia się ludzka egzystencja negatywnie, bo przez wiarę odpoczywa od siebie, składając obowiązek utrzymania swego istnienia i zadanie poświadczenia nieusuwalnej i niezachwianej realności duszy na Tego, który wypełnia Tamtą Stronę.

Droga do Realności prowadzi przez zapomnienie. Refleksja trzyma nas w poczuciu Tamtej Strony jako Tamtej. Trzyma nas więc po tej stronie. Tak samo pamięć. I tak samo aktywna, bolesna niewiara, której strażnicy poświęcają swe życie w ofierze na pokornym ołtarzu, nad którym nie sklepia się świątynia. Wiemy, że realność nasza jest po naszej Tamtej Stronie – w nieprzytomności, zapomnieniu, nic-nie-czującym-tylko-byciu, w nieświadomości i śmierci. Tylko nieprzytomna jaźń nie jest przytomna, nie jest obecna tu: po tej stronie. Wykładnikiem realności jest prosty i bezpośredni byt, siebie-stanowienie, którego tylko marzącym przybliżeniem jest kontemplacja, intuicja, ekstaza, samozatrata, nirwana. Wielkie rozpadanie się spiętego refleksją gmachu sensu – przez tegoż sensu decentrację, dysseminację, nieokiełznaną grę – uwalnia sens ku jego Tamtej Stronie, ku temu, czego jest sensem. Sens, sens tegostronny, odróżnia się od bytu, od realności, każąc ją widzieć po stronie tego, czego każdorazowo jest sensem. Inaczej mówiąc, od tej strony patrząc, byt oddziela się od swego sensu. Dlatego od tej strony jawi się jako milczący, jako surowy, jako pod-łoże sensu, a w konsekwencji jako materia i świat. Lecz to właśnie bez-sens rodem z tej strony, czyli z tego świata, bezsens atomów i kosmosu, jest tłem, na którym tak wyraźnie zaznacza się wizerunek Bytu, ten jedyny, jaki dostępny jest nam, będącym po tej stronie, nam – bytom tegostronnym. Ten wizerunek jest mianowicie taki, że Byt prawdziwy przedstawia się nam jako samo-sens, w odróżnieniu od tegostronnego bytu jako odsuniętego od swego sensu, rozszczepionego ze swym sensem i pokrytego swym sensem.

Zrozumieć Tamtą Stronę to zrozumieć, że ona już nie ma żadnej Tamtej Strony. My nie jesteśmy po tamtej stronie Tamtej Strony. Nieskoczoność obejmuje każdą skończoność jako swe inne, mając ją jednak zawsze bez reszty w sobie. Nasza strona, naszostronność bytu jest takim modus egzystencji, jaki przypada sztucznie wyznaczonej granicy, zamkniętemu obszarowi w obrębie niezróżnicowanej i triumfującej swą pełnią nieskończoności (vide Spinoza). W realność Tamtej Strony wchodzimy przez porzucenie ograniczonego horyzontu, jaki roztacza przed nami światło refleksji i wszelkiej przytomności w ogóle. Bo horyzont jest właśnie granicą z nieskończonym i niezróżnicowanym. Dlatego droga na Tamtą Stronę prowadzi przez śmierć. I przez zapomnienie wszelkiej skończoności i wszelkiego sensu oddzielonego od tego, czego jest sensem. Przez zapomnienie własnego imienia, imion swych ukochanych, swego miejsca na ziemi. Przez spełnienie tej prawdy, że niepewna i iluzoryczna egzystencja ludzka takąż właśnie jest (bo poświadczyć to może tylko jej zapadnięcie się w niebyt). Realność i nieskończoność otwiera się, gdy pozór i skończoność ostatecznie się w sobie domyka. Czy więc autentyczność śmierci jako dopełnienia iluzorycznej natury tu-bycia, tegostronnego bycia, jest jej samej realnością? Inaczej mówiąc, czy śmierć, w której dochodzi do spełnienia pozoru bytu jako pozoru, do utraty tego, co nigdy nie zostało wzięte w posiadanie, ma swą wewnętrzną istotę straty? Nie. Nie, gdyż nie może być prawdą śmierci to, że jest utratą, bo nie można utracić czegoś, czego i tak nie ma. A nie ma tu-życia, tej strony. Ta strona to przecież strona niebytu, strona pozoru. Śmierć nie jest więc utratą. Jest onieprzytomnieniem, poprzez które niebyt ludzki dopełnia się, pozostawiając po sobie to, co jest zawsze – Byt. Cień kładący się na bycie, na Tamtej Stronie, cień, którym jest projekt naszej egzystencji, niknie, a Byt zostaje odsłonięty. Śmierć jest tylko usunięciem przeszkody, jaką jest nasze ja dla samo-bytowania Tego-Co-Jest. Przez śmierć człowieka triumfuje to, co wieczyste i realne. Triumfuje Tamta Strona, która śmiercią każdej żywej istoty uchyla się pozostałym przy życiu, pozwalając dojrzeć się jako Tamta Strona dla tej strony, poprzez wieczyste memento mori.

Życie i śmierć mają tę samą realność. Nieprzytomne, proste, bezrefleksyjne życie i nieprzytomna śmierć należą do siebie i wykluczają, alienują z siebie nieszczęśliwego przytomnego i skończonego ducha. Jego cały los i jego cała realność zamyka się w zbieraniu Śladów. Tegostronny, światowy byt ma bowiem strukturę śladu. Uświadomione przeżycie jest śladem bezpośredniego doświadczania, zjawisko jest śladem rzeczy, znak jest śladem znaczonego, pamięć i domysł śladem zapadłego w czas przeszły lub przyszły. Po tej stronie ślady odsyłają do siebie nawzajem, mylą, robią koła i błądzą. W śladach śladów gubi się jestestwo, a klamry refleksji niczego trwale nie spinają. A jednak pośród śladów są i takie, w których zakwita sama Realność, sam Byt, tak jakby Tamta Strona uwidaczniała się, korzystając z tegostronnej struktury zjawiania się przez ślad. Nazywamy Ślady Tamtej Strony Pięknem, Prawdą i Dobrem. I nie znamy niczego innego, co miałoby realność. Nawet nasze gorączkowe staranie o utrzymanie identyczności naszego iluzorycznego bytu na tym się jedynie zasadza, że widzimy w nim świadka, a więc i ślad Dobra, Prawdy i Piękna, ślad Tamtej Strony. Cóż z tego więc, że śmierć? Czy śmierć pochłonie to, co Realne? Czyż zatrze, zgładzając świadka, samo Dobro, samą Prawdę, samo Piękno? Jakże by! A czy może zależeć nam, duchom mężnym, zależeć na czymkolwiek innym niż samo Dobro, Prawda i Piękno? Jakże by! Śmierć, która nie pochłania niczego Dobrego, Pięknego, Prawdziwego, niczego Realnego, pochłania jedynie skończoność. A tej nie możemy moralnie żałować, żałować jak utraconego bytu. Nad skończonością tylko płaczemy i litujemy się nad nią; kochamy jej niepowtarzalną ułomność, poczciwość i dobrą wolę, jaka może w niej zamieszkać. Skarb skończonego zabłyska tylko w bolesnym świetle tkliwego miłosierdzia, w świetle łaski, nie mając własnego wewnętrznego blasku. Ale tkliwość dla małego dobra, małego piękna i małej prawdy tej strony, to już jest rzecz tych, co zostają po tej stronie. Ten, co udaje się w niebyt, czyni wyłom w tej stronie, wiąże nas swą śmiercią z Tamtą Stroną, a więc składa się w ofierze Prawdy, Dobra i Piękna; zostawia nas, nieszczęsnych, ze skarbami Śladów. Ten, co odchodzi, ofiarowuje się Bytowi, składa swój byt w ofierze Bytu – po raz ostatni, ale i po raz pierwszy i jedyny tak Naprawdę i tak Radykalnie. Śmierć jest jedynym cudem, który zdarza się na ziemi.

A cóż wiemy o cudach Tamtej Strony? Nic. Rzecz to wiary. A wiara i niewiara jednaką mają moc i tak samo świadczą, jeśli tylko jest w nich odwaga, dobra wola i męstwo odwrócenia się od siebie ku Tamtej Stronie – jako uwierzonej czy nieuwierzonej.

Wacławie, jak widzisz, jest wszystko jedno, czy wierzy się, czy nie wierzy w B-ga. Męstwo bycia i śmierci jest tym samym męstwem. Męstwo wiary i niewiary jest tym samym męstwem. Do niego, w takiej czy innej odsłonie, wzywa powołanie człowieka. Wytrwać w niewierze i wytrwać w wierze to to samo święte zadanie. Milcz sobie Nieznanemu, pomilcz Niewiadomemu. Nie powiedz Imienia. Niech rozlegnie się bezgłośnie Kadosz, Kadosz, Kadosz.

 

 

 

PS. Wybaczcie mi, jeśli to wszystko jest zupełnie nie do przyjęcia. Wobec rzeczy ostatecznych tracę pod nogami twardy grunt profesji oraz orientację co do tego, co jest właściwe, co jeszcze dopuszczalne, a co już przekracza miary. Ale chciałem dobrze, z całego serca.

jot@ka