Jan Hartman
j.hartman@iphils.uj.edu.pl
Principia, 31-044 Kraków, ul. Grodzka 52
 
    back
   
Teksty,Texts,Texte  
  home

Jan Hartman

List do moich przodków

[Tekst ukazał się w Midraszu, w nr lutowym 2004]

A więc, że jesteście Żydami, ma nie mieć dla większości z Was nic do rzeczy. Ale jednak ma, bo od nieposłusznej reszty rodziny i od nieposłusznej Waszemu wcalenieżydostwu reszty świata całkiem odciąć się nie podobna. Tyle razy oto słyszałem od Was, albo czytałem, że jesteście Żydami, co i że nie jesteście. Na wszelkie możliwe sposoby przestawialiście tę rogatą cząstkę Waszej osobistej układanki kulturalnej, ale zawsze któreś z sześciu ramion wystawało zza krzyża albo kłuło orła w bok. Chodziliście do powstań, walczyliście o cywilizację polską i polską mowę, a ten i ów w dodatku o oświeconą religijność albo czystość żydowskiej niemczyzny, przeciw „żargonowi”. Ciężko się połapać w gmatwaninie waszych idei i pomysłów na bycie Żydo-Polakiem, Nowym Żydem, Po Prostu Człowiekiem. Tak ciężko, jak ogarnąć Wasze drzewo genealogiczne, dzisiaj skrajnie uproszczone. Większość z Was, zwłaszcza już w XX wieku, to jednakowoż państwo Wcalenieżydzi. Ja też miałem nim zostać (i może zostałem?), więc do Was przede wszystkim się zwracam.

Otóż jeśli można jeszcze uciec czy zbagatelizować Żyda, to już wcale nie można uwolnić się od Wcalenieżyda. Aby zaś zostać Wcalenieżydem, zwykle trzeba choć raz w życiu powiedzieć „ich bin kein Jude”. Gdy bili tych spośród Was, którzy mogli się kamuflować, musieliście to mówić. I oczywiście dopiero to mogło uczynić z Was prawdziwych, świadomych Żydów, jakkolwiek to się nie stało (czego nikt nie żałuje); uczyniło wszelako nader nielicznych, którzy wojnę przeżyli, Wcalenieżydami. I oczywiście bez tego przeżyć by nie było można. Bez czyjegoś „ich bin kein Jude”, a nawet „nie jestem Żyd”, nie byłoby i mnie. Wiele więc zawdzięczam Wcalenieżydom, którzy przecież wcale się brzydko nie zaparli żydostwa, bo przecież naprawdę wcale nie byli żydami, tylko ludźmi. Być może i ja więc powinienem, solidarnie, popełnić ten bez-grzech wyboru Wcalenieżyda? Gdybyż to tylko był prawdziwy bez-grzech...

Przed niespełna sześciu laty przydarzyła mi się taka historia. Byłem w urzędzie stanu cywilnego, na Lubelskiej, w Krakowie. Zgłaszałem urodzenie swojej córeczki Zosi. Podałem urzędniczce imiona, pierwsze: Zofia, drugie: Miriam. Urzędniczka patrzy na mnie i mówi surowo: nie może być Miriam, bo takiego imienia nie ma w spisie - to nie jest polskie imię. Ja spodziewałem się tych kłopotów, więc byłem już i tak spięty. I wyrwało mi się „bo ja nie jestem Polakiem”. Nigdy nie powiedziałem niczego równie przerażającego i fałszywego; to jak powiedzieć żonie „nie kocham cię”. A to było po prostu tak, że samokontrolny refleks nie pozwolił mi wypowiedzieć przy ludziach zdania „jestem Żydem”. Zamiast tego, eufemistycznie powiedziało mi się „nie jestem Polakiem”. „Ich bin kein Pole”. Ładny mi eufemizm! Napisało się podanie do kierowniczki urzędu (że Matka Boska tak się nazywała) i dziś oficjalnie mamy w rodzinie Zofię Miriam. Ale jednak się zgrzeszyło. I chyba troszkę chociaż dziś rozumiem, jak to jest mówić „ich bin kein Jude”. Jak się zostaje Wcalenieżydem.

Sądzę, że nigdy tak naprawdę nie rozmawialiście między sobą o „kwestii żydowskiej” jako kwestii rodzinnej, swojej. Podobnie nigdy nie rozmawialiście w sposób poważny o kobietach, bo w waszych modernistycznych pokoleniach była jakaś hi-hi niedojrzałość (a wasze kobiety są z reguły od was mądrzejsze). „Niską, wąskoramienną, szerokobiodrą i krótkonogą płeć nazwać piękną mógł jedynie zamroczony popędem płciowym męski intelekt”. Ten jeden cytat z Schopenhauera (oczywiście w oryginale) służył mojemu ojcu za całe niemalże filozoficzne wykształcenie. Zostałem filozofem ćwicząc się w rozpaczliwym tłumaczeniu mu bałamutności jego romantyczno-pozytywistycznych poglądów, w których było coś równie nierealnego, ucieczkowego i infantylnego, jak w głupich „męsko-damskich” dykteryjkach. Wszystko to było takie łatwe i takie z epoki. Omdlewałem ze złości słuchając o tym świecie składającym się z materii i poezji, atomów i słów.

W grunice rzeczy nie jestem z Was dumny, choć tylu wśród Was profesorów i patriotów. Łączy mnie z Wami w zasadzie tylko pamięć o Zagładzie. Ale ma ona dla mnie twarz nie kogoś z rodziny, nie rodzonej babki, nie Romana Kramsztyka, który w getcie rysował, tylko Debory, wnuczki cadyka, dziewczyny ojca z czasów wojennych, która może i nawet wojnę przeżyła. Nic o niej nie wiem, ale jakoś moja wyobraźnia obrała sobie ją, bo „pochodziła z ghetta”, jak był uprzejmy napisać w swych wspomnieniach ojciec, mając na myśli bynajmniej nie ghetto hitlerowskie. „Egzotyki ghetta” posmakował, jak pisze, raz w życiu, gdy mu kuzyn Debory „niezręcznym ruchem podał dziwnie delikatną dłoń”. On nie miał najmniejszych szans. Debora, studentka medycyny, zadekowana na Białorusi, kto wie, może jakąś malutką. Dobrze, że wyjechała ze Lwowa. Ojciec napisał: „gdyby tego nie zrobiła, mielibyśmy pewnie wspólne życie i rychłą wspólną śmierć”. Nie byłby Wcalenieżydem i ja bym nie istniał. Uff, jak dobrze, żeś sobie pojechała!

Luźne skojarzenie: Jak byłem małolatem, mieliśmy swój „utwór kultowy”, jak to się teraz mówi. W Waszym pojęciu byłby to straszliwy kicz. Nie zasługujący na miano poezji, broń Boże. Nazywał się „Autobiografia” (zespołu o tak zwanej wdzięcznej nazwie „Perfect”). To jest tekst, bardzo taki sobie, ale nie wszyscy są Leśmianami i Tuwimami, żeby nie powiedzieć Heinemi, tekst o życiu z poczuciem winy. „Powiedziała mi, że kłopoty mogą być, ja jej, że egzamin mam. Odkręciła gaz, nie zapukał nikt na czas...”, a na końcu: „zamykam drzwi i nie mówię już nic. Do czterech ścian”. Tylko że myśmy byli wtedy za głupi, żeby wiedzieć, o czym była ta piosenka. Znaczy się, co autor chciał przez to powiedzieć. Dziś już akurat wiem, chociaż nic mnie to nie obchodzi. Na zawsze już jednak pozostanę za głupi, żeby zrozumieć, co kryło się za wspomnieniami ojca, chociaż bardzo mnie to obchodzi.

W życiu w pokoju jest jakaś niesprawiedliwość (znów bluźnię). Nie da się go przeżyć całkiem na poważnie. Wy zawsze będziecie lepsi, prawdziwsi (no, chyba, że wojna będzie, czego zresztą się obawiam). Ale też i gorsi, bo nie da się przeżyć wojny bez winy (i to jest w niej może najstraszniejsze, nie licząc latających w powietrzu strzępów ciał). Kiedyś oprowadzałem po Auschwitz Richarda Rorty’ego, amerykańskiego filozofa o komunistycznych sympatiach. Mówił z goryczą, że jest już właściwie starym człowiekiem, lecz w odróżnieniu od innych starych ludzi tego świata nigdy nie widział wojny i jest mu z tym jakoś łyso.

Wiem, że jestem bezczelny. Ciągle jakieś niestosowne porównania i pouczenia. Ale bezczelność jest tylko formą histerii, sprowadza się do pewnej formy reaktywnego bluźnierstwa. A ono jest jakoś w Was i ja się od Was go nauczyłem. I ono nas jakoś łączy. To przez Was, przez pamięć o Was, jestem organicznie niezdolny do religii. Robiliście z nią najróżniejsze rzeczy, i choć protoplasta rodu, Izaak Kramsztyk, był kaznodzieją, to chyba większość z Was w końcu stała się ateistami. Swoją drogą, czy do tego Waszego Nie-Boga, którego nie ma (bo kto by go stworzył?), Wcalenieboga, w ogóle Wy, ateiści-Wcalenieżydzi, jakoś się modlicie? I czy bez pomocy rabina rozumieliście, co się właściwe działo przed wojną i podczas niej (choć mówią, że się tego w ogóle nie da zrozumieć)? Czy może przed grozą chroniła Was oswojona przypadłość - choroba niedomyślenna, której groteskowym przykładem jest Wasz wspomniany argument na nieistnienie Boga? Nie wiem. Ale ja nie mogę się Was wyprzeć, takich jakimi jesteście, i iść za Was odmawiać kadysz. Przecież sam pamiętam, jak w kościele w Rabce, jak byłem małym chłopczykiem, ksiądz, przedsoborowym zwyczajem, kazał modlić się o nawrócenie Żydów (jakim cudem ja to zapamiętałem!?).

Miałem złe stopnie z matematyki, więc ojciec sugerował mi w poważnej rozmowie, żebym poszedł do szkoły ciastkarskiej. Mówił: lepiej mieć czwórki z szkole cukierniczej, niż oscylować między dwójką i trójką w liceum. Może miał rację. Czy chciał mnie przed czymś ukryć? Albo nawrócić na jedno ze swych własnych szaleństw? Bo robotnicy są w naszym świecie bezpieczni. Są też poniekąd internacjonalni. Darzył ich jakimś entuzjastycznym kultem, odwrotnie proporcjonalnym do swoich umiejętności manualnych.

Oczywiście, nie mam Wam tego wszystkiego za złe, choć zalegacie mi w wyobraźni i w podświadomości bez zaproszenia - jak okruchy własnego dzieciństwa. Nigdy niczego nie miałem Wam za złe. Moje pytania nie są oskarżycielskie. Są tylko terapeutyczne. Jeśli siedzicie za złotym stołem i studiujecie, tedy znacie już odpowiedzi, ale i tak mi jej nie ześlecie. Jeśli nie, to pytania idą w pustkę kosmosu. Terapia przeto dotyczy mnie samego, a pytania zadaję sobie. Szkoda, że tylu zadawało je już przede mną. Przez to jestem tylko podróbką. Całe życie jestem podróbką i atrapą: wybitnego filozofa, dobrego eseisty, Żyda i czego tam jeszcze. Ersatzmann.

Przez pokolenia większość z Was ćwiczyła się więc w sztuce najnaturalniejszego w świecie nie-bycia-Żydem. Żydzi byli „oni”, religijni, egzotyczni. Nasza zaś rodzina od dawna zasymilowana, polska, powstańcza, postępowa (a nawet protestancka) etc. Tylko czemu to wszyscy się w niej jakoś żenili z Żydówkami (też takimi, co złego to nie ja, ot przypadkiem). Głupi to jakiś traf? Cóż, to pewnie taka dobra sprawa na kiepskie żarty. Bo nie, żeby się wcale nie mówiło, że coś tu trefnie. En passant i owszem (względem tego, co i owszem, rzecz jasna). Infantylizm judeo-erotyczny, wyparcie i przeniesienie (Freuda się lubiło, tylko nie czytało). Najważniejsze, żeby szybko przejść do konkluzji: nie ma w ogóle żadnego problemu. Albo: to w ogóle nie ma żadnego znaczenia, kto jest kim. Inaczej mówiąc, niech się tam antysemici tym podniecają, kto Żyd, kto nie Żyd, my się do tego zniżać nie będziemy i sami na siebie w ten sposób, ich oczami, patrzeć. Filozofia zgodna z tą starą przypowiastką o muzyku rosyjskim i angielskim: rosyjski mówi, że w Rosji nie ma antysemityzmu, bo w jego orkiestrze i ten jest Żyd, i tamten. A jak w Waszej orkiestrze, towarzyszu Angliczanin? Aaa, nie wiem. Jaki byłby cudowny ten świat, gdyby nikt nie wiedział... Antysemityzm idący w zapomnienie, Żyd-niewidek; każdy wie, kto Anglik, kto Polak, ale - o, cudzie - nie wie, kto Żyd! Psy gestapowców kręcą się w kółko i piszczą, że tu jest Judenfrei. Gdybyż więc nikt nie wiedział... Ale wie. I Wy wiecie, że wie, i zawsze będzie wiedział. Przecież na śmierć wydawali Was sąsiedzi. Z dobrych aryjskich dzielnic Warszawy, z Milanówka eksmitowali na Pawią. Mój ojciec siedział tam w żydowskiej celi śmierci nr 257 i nie wierzył, że wyjdzie. Co dzień jednak powtarzał „ich bin kein Jude - ich bin ein Pole” i jakoś mu uwierzyli. Pobili, stłukli okulary, morzyli głodem, ale w końcu puścili; dali nawet na to bumagę, a raczej szajn. Może dlatego puścili, że po niemiecku mówił jak polski Niemiec, myśleli, że to uparty Volksdeutsch. Ale nie podpisał podtykanej pod nos volkslisty, po której mógł się spodziewać ratunku (ja tam bym pewnie podpisał). Chyba był jedynym Wcalenieżydem, który opuścił celę śmierci. I wyszedł z tego piekła zahartowany ostatecznie na najprawdziwszego Polaka...

Powiem Wam, jak ja się dowiedziałem, że jestem Żydem. A raczej: że jestem Wcalenieżydem, Wcalenieżydemtylkonormalnympolakiem. To było na katechezie, rok 1974. Zapytałem, dlaczego, skoro jest tak, jak mówi pani katechetka, to w szkole nie uczą tego? Pani katechetka spojrzała na mnie spode łba i rzekła: „Ej, Jasiu, ty to chyba Żydek jesteś”. Przyszedłem do domu i opowiedziałem, co się zdarzyło. Ojciec powiedział, że pani się nie pomyliła, ale ja już na katechezę nie pójdę. Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno musiałem się wtedy dowiedzieć, że wprawdzie niby jestem jakoś tym Żydkiem, to jednak jestem najnormalniejszym w świecie Polakiem. Dlaczego tak dokładnie, ze szczegółami, pamiętam tamto wydarzenie w salce katechetycznej przy kościele na Spółdzielczej we Wrocławiu? Skąd wiedziałem, że to jest ważne wydarzenie? Nie mam pojęcia. Wiem, że nie czułem się poniżony. Nie, raczej podekscytowany. A zresztą, to wszystko nieistotne - dorośli strasznie fałszują wspomnienia z dzieciństwa i zasłaniają się nimi przed pamięcią tego, co naprawdę ważyło na ich egzystencji.

Ale z Wami musiało to być inaczej. Po pierwszej wojnie (nie tylko po drugiej) to nie były żarty. Mówiło się dzieciom w zasymilowanych rodzinach: nie poruszaj tego tematu, z nikim o tym nie rozmawiaj. Nie wiadomo, co się jeszcze wydarzy. A dziś, pouczane wtedy dzieci mówią niekiedy swoim dzieciom: ten wszechobecny filosemityzm, to epatowanie żydostwem jest w złym guście. Albo: ciszej nad tą trumną; co wy tam, wiecie; trzeba z tym wreszcie skoczyć, z tym rozpamiętywaniem i gadulstwem. A czasem ktoś przypomni mimochodem, horribile dictu, dla lepszego efektu, że dziadek Wacek był Polak i katolik (więc nie myśl, żeś taki swojak u tych Żydów). Niby dobrze. Ale czy konsultowaliście to stanowisko z Waszymi siostrami i braćmi, którzy do nieba poszli przez komin? Ale jest i druga strategia - nie mówić nic. Co najwyżej w trybie historycznego referatu. Albo w żartach. Też jakoś nie do końca przekonuje.

Niby ja chciałbym być inny (tylko jaki?). Ale w końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni. Nic mądrego nie wymyślę i pozostaje mi iść Waszą drogą. Nie będę przechodził na judaizm ani nic z tych rzeczy. Czasem sobie coś poczytam, pójdę na żydowską imprezę, z dzieckiem świeczki chanukowe zapalę. Starczy. Jak odezwie się koło mnie żydożerca, zareaguję. Tak jak Wy. Tak po prostu, z przyzwoitości. Wcale nie jako Żyd. Normalnie, jako Wcalenieżyd.

A propos, zważcie taką anegdotkę, dość mało śmieszną, za to prawdziwą. Gdzieś przed rokiem, w sklepie spożywczym na końcu Grodzkiej, pod samym Wawelem, stałem sobie w małym ogonku. Nagle w drzwiach staje wielki gruby Arab z wściekłą gębą. Wyciąga ku mnie palec i wrzeszczy „Are you Jewish? Are you Jewish?!”. Pierwszy raz w życiu szczęka mi opadła - serio, jakbym na chwilę zapomniał jej trzymać, jak należy. Moja mina musiała bratu memu, Semicie, wystarczyć, bo się natychmiast ulotnił. Ziemia jest okrągła i można uciekać po niej tylko w kółko. A w dodatku gęba ucieka razem z nami.

OK więc. Dam Wam spokój. W sumie nie mam nic mądrego do powiedzenia. Tak tylko, chciałem się do Was odezwać. Może czytacie tam Midrasz. Cokolwiek tam jest, na tamtym świecie, życzę wam wszystkiego najlepszego,

Jaś

jot@ka