| Jan Hartman Filozofia w życiu społecznym Powiada się, poniekąd słusznie, że filozofia, jako odrębna 
dyscyplina i odrębna część uniwersytetu, jest mało potrzebna, mając się lepiej, 
gdy utrzymuje ścisły związek z poszczególnymi dyscyplinami szczegółowymi.  Jan Hartman Termin „filozofia” łatwo prowadzi do nieporozumień. Czasami używa się go na 
oznaczenie tego, co w ludzkim poznaniu najbardziej doniosłe, krytyczne i trwałe. 
W tym znaczeniu filozofia to nauka par excellence, szczyt osiągnięć 
intelektualnych ludzkości. Nie zalicza się wtedy do niej ani rzeczy miałkich, 
ani jałowych, ani pod żadnym innym względem poślednich. Nie ma też sensu pytać 
wówczas, po co jest filozofia ani poddawać jej jakiejś ogólnej ocenie. Pytanie 
„po co?” sugeruje bowiem, że może być coś godniejszego i lepszego, w stosunku do 
czego filozofia byłaby tylko drogą czy narzędziem. Ocena zaś musiałaby zakładać 
jakiś wyższy punkt widzenia. Cóż jednak miałoby być donioślejszego od 
krytycznego poznania istotnej prawdy i cóż miałoby być podłożem oceny wartości 
takich poznań, jak nie ta sama kultura intelektualna, która się na nie zdobywa, 
a więc właśnie filozofia? W tym radykalnym znaczeniu filozofia jest absolutnie 
wartościowa i suwerenna - nie dopuszczając żadnej niefilozoficznej dyskusji na 
swój temat, żadnego nad sobą sądu. Nie dopuszczając ze względów logicznych, 
cokolwiek bowiem osądowi takiemu miałoby się poddawać, musiałoby nie zasługiwać 
na miano filozofii albo ów osąd byłby po prostu częścią samej filozofii, wyrazem 
jej koniecznego samokrytycyzmu.  Poza tym jednak termin „filozofia” ma sens opisowy, odnosząc się do 
całokształtu dzieł i praktyk instytucjonalnych (np. dydaktycznych), które 
występują pod tą nazwą. Tutaj już zewnętrzne oceny zdają się możliwe, chociaż 
trzeba pamiętać, że znaczna część tego, co nazywa się filozofią, jest nią w tym 
pierwszym znaczeniu i odnoszenie się do tych najlepszych rzeczy w historycznym 
dorobku filozofii z jakimś dystansem, unikającym rzeczywistej dyskusji, a w 
zamian oferującym jakiś „socjologiczny opis”, zakrawa na mędrkowanie. Krótko 
mówiąc, oba znaczenia filozofii nakładają się na siebie. Stanowi to o specyfice 
wszelkich rozważań, które filozofię jako taką obierają sobie za temat.  Chciałbym powiedzieć tu kilka słów o tym, jak funkcjonuje filozofia we 
współczesnej kulturze i życiu społecznym, dlatego musi być jasne, że mówiąc „o 
filozofii w ogóle” bynajmniej nie stawiam się ponad ani nawet poza nią, a jeśli 
mówię krytycznie, to tylko o stronie „widzialnej”, nie zawsze z dobrym prawem 
pod nazwą filozofii występującej. Nie zmienia to faktu, że z samej zasady 
konstrukcyjnej pojęcia filozofii podpada pod nie prima facie to tylko, co w 
naszym poznaniu najbardziej istotne i najlepiej uzasadnione.  Filozofia i nauka Do XVIII, a na dobrą sprawę do XIX wieku, pojęcie filozofii było równoznaczne 
z pojęciem nauki. Pierwszym odkryciem czy może raczej wynalazkiem filozofii była 
sama nauka, czyli racjonalna i krytyczna działalność poznawcza. Nadano jej w 
Grecji nazwę filozofii, w odróżnieniu od mądrości religijnej, opartej na 
autorytecie wiary. Nie znaczy to, by powszechnie uważano, że zachodzi między 
nimi antagonizm, raczej respektowano różnicę, jaka tu występuje. Względną 
odrębność w całokształcie działalności naukowej miały tylko matematyka z 
astronomią oraz medycyna, a w późniejszym okresie jeszcze prawo i teologia. Cała 
reszta nauk to była właśnie „filozofia”. Odzwierciedla to struktura dawnego 
uniwersytetu, który składał się z wydziału ogólnego, przez który musieli przejść 
wszyscy studenci, zwanego Wydziałem Sztuk lub Filozoficznym, oraz wydziałów 
prawa, medycyny i teologii. Do dziś w krajach anglosaskich doktorat z 
jakiejkolwiek dziedziny poza prawem, medycyną i teologią nazywa się doktoratem z 
filozofii. W Polsce było tak do lat pięćdziesiątych XX w.  W XVII i XVIII w. powstały jednak w ramach filozofii teorie przyrody 
odwołujące się do matematycznych modeli zjawisk, czyli tzw. matematyczne 
przyrodoznawstwo. W związku z tym tradycyjna autonomia matematyki rozciągnięta 
została z czasem również na tę nową fizykę, a przez to konkurencja starej i 
nowej nauki, czyli przede wszystkim arystotelesowskiej i newtonowskiej nauki o 
świecie nieożywionym, nabrała jakby ogólniejszych wymiarów, przedstawiając się 
jako rzekoma konkurencja filozofii z nowymi naukami przyrodniczymi.  Na dyskusję wokół programu matematycznego przyrodoznawstwa nałożył się bardzo 
dramatyczny spór ogólniejszej natury, a mianowicie spór między filozofami na 
temat słuszności doktryn Arystotelesa o największym stopniu ogólności, dotyczący 
tego np., co to znaczy być przedmiotem i istnieć, jakiego rodzaju przedmioty, 
poznawalne zmysłowo bądź nie, w ogóle występują i w jakiej mierze są w ogóle 
poznawalne. Były to spory fundamentalne, a więc należące do zakresu metafizyki 
(nauki o tym, co w ogóle istnieje i w jaki sposób) oraz - jak to się nazywa od 
XVIII w. - teorii poznania. Krytyka tego, co w nauce stare (i zwykle związane z 
imieniem największego autorytetu starożytnej i średniowiecznej nauki - 
Arystotelesa), poszła więc niejako dwutorowo, dokonując się na planie fizyki i 
metafizyki. Chodziło tu przede wszystkim o podniesienie na najwyższy możliwy 
poziom krytycyzmu i wiarygodności poznania naukowego (filozoficznego), co zawsze 
było oczywiście celem filozofii, ale od czasów Kartezjusza stało się jakby 
ważniejsze od wszystkiego innego.  Ofiarą twórczego kryzysu w nauce, w dobie rozwoju matematycznego 
przyrodoznawstwa i pokartezjańskiej metafizyki (oba procesy miały zresztą tych 
samych bohaterów, jak Leibniz i Newton), padły dwa słowa: „filozofia” i 
„metafizyka”. Oba bowiem bywały bardzo często używane w kontekście krytycznym, 
jako określenie tych rzeczy wątpliwych i, jak sądzono, przestarzałych, które 
teraz „nowa filozofia” albo „nowa nauka” muszą przezwyciężyć. Tak to „filozofia” 
z wolna przestała znaczyć wyłącznie „to, co najlepsze w poznaniu”, a coraz 
częściej „to, co za naukę uchodziło dotychczas, jakkolwiek najwyższy czas to 
zmienić”. Krytycyzm poznania filozoficznego przełożył się więc na częściowe 
zdeprecjonowanie samego terminu „filozofia”, tam mianowicie, gdzie miał oznaczać 
to, z czego sama filozofia oczyszcza się w swej krytycznej refleksji. Jeszcze 
gorszy los spotkał słowo „metafizyka”, które z wolna zaczęło oznaczać to, co w 
filozofii najmniej uzasadnione. Ale tym się tu nie zajmujemy.  Metateoria Podejrzliwość filozofów, prowadząca do osłabienia autorytetu filozofii na 
szerszej arenie intelektualnej, obejmującej coraz większą liczbę uczonych, 
którzy bardziej już czuli się fizykami, chemikami czy biologami niż filozofami, 
wzrosła jeszcze w wieku XIX. Dało to nowy impuls do odrywania się nowych 
projektów naukowych od „starej filozofii”. Tak to filozofowie zaczęli wymyślać 
nowe nauki, obiecując sobie, że tak zaprojektują ich metodologię, by była - na 
ile to tylko możliwe - niezależna od wiecznych sporów fundamentalnych, czyli 
metafizycznych. Filozofowie wymyślili więc socjologię, psychologię, a w XX w. 
etnologię czy, ostatnio, kognitywistykę. To „wypuszczanie balonów”, czyli 
projektowanie autonomicznych tzw. nauk humanistycznych ostatecznie przekreśliło 
nie tylko równoważność pojęcia nauki z pojęciem filozofii, ale nawet centralną 
pozycję w nauce tych wszystkich zagadnień, które, nie znajdując dla siebie 
miejsca w obrębie nauk szczegółowych, nadal rozważane były pod szyldem 
„filozofia”.  Z czasem doszło wręcz do marginalizacji filozofii i jej deprecjacji. 
Przyczynił się do tego ostatecznie projekt filozoficzny zastąpienia metafizyki 
przez fizykę, związany z ideologią tzw. pozytywizmu, który to, mówiąc skrótem, 
próbował zastąpić rozważanie zagadnień filozoficznych skompromitowaniem ich jako 
pozbawionych sensu. Dziś pozytywizm jest już raczej d?mod?, ale skutki opisanego 
tu procesu wciąż trwają.  Rezultat tych wszystkich procesów jest taki, że w stosunku do nauk filozofia 
jest dzisiaj zwykle metateorią, dostarczając jej samowiedzy metodologicznej i 
epistemologicznej. W istocie, teoria nauki, badania nad naturą czynności 
naukotwórczych i zakresem ich poznawczej ważności, to integralna część 
filozofii. Z drugiej strony, gdy na gruncie konkretnych nauk, zwłaszcza zaś 
fizyki, przychodzi do zagadnień fundamentalnych, np. dotyczących tego, dlaczego 
w ogóle istnieje przyroda i jaki jest świat w swej najgłębszej istocie, uczeni 
opuszczają teren matematyki i eksperymentu, biorąc się do rozważań 
metafizycznych. Ich poziom zwykle nieco odbiega jeszcze od profesjonalnej 
filozofii, ale to się zapewne będzie zmieniać.  Ten sam proces „filozoficznej reedukacji” nauk szczegółowych i samych 
uczonych przebiega też w tzw. naukach humanistycznych, w coraz większym stopniu 
wykazujących się tym poziomem ogólności i syntetyczności, który kwalifikuje 
niektóre przynajmniej prace powstające na jej gruncie do dziedziny filozofii. W 
rezultacie wielu filozofów jest dziś jednocześnie filologami, socjologami, 
historykami czy właśnie fizykami, pracującymi poza instytutami filozofii. 
Paradoksalnie, stanowi to kolejny impuls dla krytycznego stosunku znacznej 
części elit intelektualnych do zinstytucjonalizowanej filozofii.  Powiada się, poniekąd słusznie, że filozofia, jako odrębna dyscyplina i 
odrębna część uniwersytetu, jest mało potrzebna, mając się lepiej, gdy utrzymuje 
ścisły związek z poszczególnymi dyscyplinami szczegółowymi. Taki pogląd dominuje 
na świecie i dlatego wydziały filozoficzne liczą w zachodnich uniwersytetach 
zwykle kilku lub kilkunastu pracowników, a nie, jak u nas, kilkudziesięciu. Nie 
znaczy to oczywiście, że na Zachodzie jest mało filozofów. Jest ich wielu, tyle 
że są zwykle kimś jeszcze: socjologami, logikami, teoretykami sztuki itd.  Autorytet filozofów To rozproszenie filozofii po różnych wydziałach ma z pewnością pewne dobre 
skutki, ale ma też i skutki negatywne, obniżając znaczenie tych, którzy są 
„tylko” filozofami i pracują na wydziałach filozofii. Tylko bardzo niewielu 
spośród tych „filozofów filozofów” osiąga taki autorytet publiczny, jakim cieszą 
się liczniejsi wybitni przedstawiciele takich dyscyplin, jak fizyka czy 
socjologia, będący lub nie będący jednocześnie filozofami. To zaś obniżenie 
rangi filozofów powoduje, że spada społeczny szacunek dla tego, co odróżnia 
„czystych filozofów” od owych filozofów „zdyscyplinowanych”, czyli powiązanych z 
poszczególnymi dyscyplinami naukowymi. A tym czymś jest pamięć i kult kanonu, 
czyli zestawu wielkich klasycznych dzieł filozoficznych: od Platona i 
Arystotelesa do Husserla i Wittgensteina. Jest to już jednak proces 
nieodwracalny.  Większość uczonych, jacy kiedykolwiek żyli, to uczeni współcześni, urodzeni w 
XX w. Siłą rzeczy, punkt ciężkości filozofii przesuwa się w stronę dorobku 
współczesnego, a wielcy filozofowie dawniejszych epok powoli ustępują miejsca w 
świadomości elit uczonym naszych czasów. Nikt nie pyta, czy są oni filozofami, 
czy może raczej psychologami albo socjologami. Ważne, że są mądrzy. W gruncie 
rzeczy zresztą pytanie, kto filozof, a kto nie, nigdy nie było tak naprawdę 
ważne. Oczywiście, o tamtych dawnych klasykach filozofii wciąż pisze się prace, 
i to więcej niż kiedykolwiek, ale wpływ myśli Platona czy Lockea na publiczne 
życie umysłowe i polityczne jest teraz znacznie mniejszy niż dawniej. Są po 
prostu nowe nazwiska.  A jednak, ogólnie biorąc, pomimo pewnej deprecjacji kanonu, filozofia 
pozostaje niebywale wpływowa. Tak jak dawniej, zwłaszcza wielkie projekty 
polityczne, narodowe i międzynarodowe wychodzą z dzieł filozofów i znajdują 
odzwierciedlenie w praktyce. Bez Spinozy, Rousseau, Hobbesa, Lockea, Hegla i 
wielu innych nie byłoby nowoczesnej demokracji, a podobnie bez Szkoły 
Frankfurckiej, Habermasa, Rawlsa czy Giddensa nie byłoby współczesnego ładu 
politycznego. Wpływ filozofów na nasze życie jest nie do przecenienia.  W mniejszej skali niż światowa polityka, filozofowie uzyskują również 
znaczący wpływ na kulturę i życie społeczne, a nawet porządek prawny swoich 
krajów. To ostatnie ma miejsce np. na gruncie bioetyki, czyli etyki medycznej. 
Przede wszystkim jednak, wielu filozofów, także w Polsce, ma wpływ na opinię 
publiczną, udzielając się jako publicyści i eseiści. Wybitnym przykładem jest tu 
polski filozof Leszek Kołakowski czy zmarły niedawno Józef Tischner. W moim 
przekonaniu, filozofowie są jednak wciąż za mało widoczni i nie wykorzystują 
dostatecznie swych możliwości działania na rzecz wzrostu racjonalności i 
moralności życia publicznego.  Ktoś może powiedzieć, że nie jest to ich najważniejsze zadanie. Zgoda, lecz 
pamiętajmy, że zdobycie większego szacunku środowisk naukowych, przyciągnięcie 
uwagi uczonych do dzieł filozoficznych w znacznym stopniu uwarunkowane jest 
przez ogólny autorytet publiczny, jaki uda się im zdobyć poprzez działalność 
bardziej praktyczną.  |