| Jan Hartman   Prolegomena do teorii kompetencji   Przygotowuję się do napisania książki Teoria kompetencji, 
pomyślanej jako zwieńczenie metafilozoficznego projektu tak zwanej przeze mnie 
„heurystyki filozoficznej”, wyłożonej w dwóch książkach: Heurystyka 
filozoficzna (Wrocław 1997) i Techniki metafilozofii (Kraków 2002). 
Chciałbym podzielić się z tymi (nielicznymi pewnie), którzy jakoś memu 
projektowi kibicują, pierwszym zamysłem i planem swego nowego dzieła – żywiąc 
nadzieję, że zechcą mi coś życzliwie doradzić lub też przestrzec przed jakimiś 
błędami. Najogólniej rzecz ujmując, zadaniem, jakie stawiam sobie w 
planowanej dziś książce, jest prześledzenie konsekwencji, jakie ma dla 
rozumienia i oceny stanu rozmaitych zagadnień zarówno natury teoretycznej (czyli 
filozoficznych), jak i praktycznej (czyli społecznych), ujęcie ich jako 
rezultatu pewnej bardziej czy mniej przypadkowej konfiguracji wiedzy i 
niewiedzy, kompetencji i niekompetencji, umiejętności i ich braku, inteligencji 
i umysłowej inercji. Zamiar ten wyrasta z doświadczenia intelektualnego kogoś, 
kto zmierzając przez wiele lat do osiągnięcia erudycji w pewnej dziedzinie, 
nabiera z czasem pewności, że kompetencja naukowa (resp. filozoficzna), z 
racji niedostatków pamięci, niedostatecznej bystrości umysłu i niedoboru 
syntetycznych zdolności ogarniania jednolitymi ujęciami szerokich obszarów 
związków pojęciowych, jest czymś względnym, wątpliwym, często pozornym, a w 
każdym razie nietrwałym i niestabilnym. Właśnie wieloletnie zmaganie się ze 
skutkami własnej niewiedzy i rozmaite próby „wkalkulowywania” tej niewiedzy w 
heurezę porządnej, krytycznej roboty filozoficznej, a nawet obracania jej w 
swoistą przewrotną zaletę filozofowania skierowały moją uwagę na doniosłość 
zagadnienia rozmaitych „strategii kompetencji i niekompetencji” dla nowoczesnej 
samowiedzy filozoficznej i dla teorii społecznej. Oczywiście zagadnienia te są 
obecne we współczesnych naukach humanistycznych (zwłaszcza w socjologii wiedzy i 
nauce o zarządzaniu), ale brak im spekulatywnego, filozoficznego opracowania, w 
formie transcendentalnej krytyki rozmaitych roszczeń epistemicznych w rozmaitych 
obszarach spełniania się ludzkiej racjonalności. Właśnie tego zadania chciałbym 
się podjąć, mając już dobrze przygotowany grunt teoretyczny w postaci heurystyki 
filozoficznej i specyficznych technik dyskursywnych związanych z 
metafilozoficznie zapośredniczonym (co nie znaczy tylko ani po prostu: 
metodycznym, refleksyjnym, krytycznym czy samowiednym) uprawianiem filozofii. Ważnym zadaniem będzie więc dla mnie określenie zakresu i 
skali, w jakiej niewłaściwa ocena lub brak możliwości rzetelnej i wiarygodnej 
oceny wiedzy, umiejętności i rozmaitego rodzaju sprawności, a zwłaszcza oceny 
następstw ich deficytu, stanowi czynnik kształtujący stosunki społeczne i 
praktyki dyskursywne, w tym i koncepcje filozoficzne. Postaram się pokazać, w 
jaki sposób czynnik niewiedzy, nieumiejętności lub iluzji posiadania jakichś 
kompetencji może wpływać destrukcyjnie lub – przeciwnie – stabilizująco na życie 
naukowe, a szerzej – na życie społeczne, oraz w jaki sposób pozór i złudzenie 
kompetencji motywuje do innowacji i twórczości, nie zawsze złej jakości. 
Zagadnienia te mają zostać omówione zarówno w odniesieniu do wyspecjalizowanych 
obszarów życia społecznego, takich jak świat akademicki i polityka państwowa, 
jak i w odniesieniu do podstawowej tkanki wspólnoty społecznej, jak obyczaj, 
język czy więź religijna. Ze względu jednak na moje własne rozeznania naukowe 
najwięcej przykładów zaczerpniętych będzie z historycznych i współczesnych 
stosunków na arenie idei filozoficznych. Natomiast kontekstem erudycyjnym tej 
pracy, która może bardziej niż inne powinna unikać luk w swym warsztacie 
naukowym, będzie zarówno tradycja filozoficznej refleksji nad wiedzą (jej 
wartością, dostępnością i społecznymi rezultatami jej uzyskiwania), jak i 
odpowiednie teorie socjologiczne. Do kwestii warsztatowych powrócę zresztą 
jeszcze na końcu tej prezentacji. W rozprawie swej, która w większości składać się będzie z 
dość złożonych rozważań, typowych dla spekulatywnie i dialektycznie uprawianej 
filozofii, obecna będzie również bardziej bezpośrednia i prostsza warstwa 
argumentów, tez i postulatów, nadająca całości większą jasność i określoność. Na 
tym poziomie będę się starał zwłaszcza uzasadnić przekonanie, że szczególnym 
wyzwaniem naszej dojrzałej nowoczesności, która pozostawiła za sobą zarówno 
dyskursy oświeceniowego progresywizmu, scjentyzmu i technokracji, jak i 
zaangażowaną ideologicznie ich krytykę, jest wytworzenie pewnej negatywnej 
metakompetencji o charakterze jednocześnie teoretycznym i praktycznym, 
decydującej o zdolności do zarządzania niekompetencją. Taka teoretycznie 
umocowana, polityka niekompetencji – na przykład w zarządzaniu nauką i 
instytucjami – nie będzie kolejnym programem wykorzystywania i alokacji 
skumulowanej wiedzy, jakich wiele powstawało zwłaszcza w latach 60. i 70., lecz 
raczej programem „racjonalności deficytu kompetencji”: rozpoznawania 
niekompetencji, neutralizacji jej szkodliwych skutków (jak i skutków faktycznego 
nadmiaru kompetencji lub tylko jej zbyt wysokiej oceny), ale także wspierania 
jej efektów twórczych i stabilizujących. Zasadą „polityki niekompetencji” 
powinna być różnorodność strategii znajdujących w niej zastosowanie oraz 
elastyczność, pozwalająca na przystosowania do warunków poszczególnych dziedzin, 
takich jak nauka, polityka czy gospodarka, a także daleko posunięty krytycyzm co 
do własnych możliwości, a nawet zdolności do sformułowania uniwersalnie ważnego 
określenia swych własnych zadań. Osobliwością sytuacji komunikacyjnej, z jaką mamy do 
czynienia w przypadku zarządzania niekompetencją, niezależnie od tego, czy 
miałoby ono stać się zadaniem urzędnika, menedżera czy nauczyciela, jest bowiem 
to, że „strateg” czy „polityk” niekompetencji nie może występować w zwykłej 
pozycji eksperta, który zdolny jest ocenić kompetencję (i niekompetencję) 
innych, lecz jako ktoś, kto powołany jest raczej do tego, aby dokonywać 
powtarzających się rekapitulacji stanu niewiedzy (w tym i własnej!) i 
stanu kontrowersji co do tego, co za wiedzę i kompetencję należałoby uznać. 
I nie jest to wyłącznie powielanie pewnej demokratycznej procedury, 
usprawniającej funkcjonowanie racjonalnej wspólnoty komunikacyjnej, lecz pewnego 
rodzaju sceptyczne otwarcie na sytuację kryzysu kompetencji i kryzysu samooceny 
– kryzysu, który obejmując całą maszynerię wytwarzania kompetencji w warunkach 
obywatelskiej wolności, daje intelektualną i moralną siłę do reformowania tego, 
co w tej maszynerii uchodzi za nietykalną podstawę jej działania, za 
„transcendentalne warunki” możliwości jej funkcjonowania, takie jak 
infrastruktura instytucjonalno-metodologiczna nauki czy na przykład krytyczne 
standardy świadomości historycznej albo politycznej bezstronności. W 
społeczeństwie, w którym technokrata i biurokrata staje się „politykiem 
niekompetencji” w tej samej mierze, w jakiej jest też, mimo wszystko, 
„ekspertem”, powstaną, być może, rzeczywiste warunki do tego, aby instytucje 
wiedzy i władzy zyskały realną moc samoograniczania się. Rozwój rozmaitych 
„strategii niekompetencji” wydaje mi się jednym z największych wyzwań 
intelektualnych i politycznych naszych czasów, tym donioślejszym, im 
potężniejsze stają się środki techniczne, w jakie rozmaite społeczne formy 
władzy wyposaża wiedza – naukowa, humanistyczna i socjotechniczna. Ogólna informacja o projekcie heurystyki filozoficznej Jak wspomniałem, planowana książka jest trzecią z cyklu, w 
którym formułuję i wstępnie opracowuję pewien szerszy program teoretyczny. Dwie 
pierwsze książki tego cyklu to, jak wspomniałem, Heurystyka filozoficzna 
oraz Techniki metafilozofii. Obie te prace są ściśle i wyłącznie 
filozoficzne. Ich celem było sformułowanie propozycji takiej reformy 
filozoficznej samowiedzy, która przekształciłaby tę samowiedzę z systemu 
konkurencyjnych artykulacji istoty przedsięwzięcia ludzkości, jakim jest 
uzyskanie poznania (czyli przedsięwzięcia nauki czy filozofii), w tego rodzaju 
regularną praktykę uprawiania filozofii, w której czerpie się z całej 
rozmaitości historycznie wypracowanych sposobów, w których rozważanie 
zagadnień filozoficznych zapośrednicza się i łączy z rozważaniem rozmaitych 
warunków możliwości samego ich sformułowania i innych warunków, które określają 
możliwe sposoby myślenia o nich. W pierwszej książce zajmowałem się 
prezentacją różnych projektów teoretycznych współczesnej zwłaszcza filozofii, u 
podstaw których leży „heurystyczne zreflektowanie”, wyrażające się w 
świadomości, że poważna filozofia musi być nie tylko teorią swego przedmiotu – 
świata, doświadczenia ludzkiego i poznania – lecz również teorią samej siebie, 
nauką o podstawach i zakresie własnej prawomocności, o konstytutywnych źródłach 
swych własnych określeń, o istocie samej poznawczości, teoretyczności i 
filozoficzności. Takie projekty to przede wszystkim „metanauka” (na przykład 
metodologia nauk), transcendentalna teoria wiedzy, pragmatyzm, hermeneutyka, 
strukturalizm i neostrukturalizm. Omówiłem je wszystkie w taki sposób, aby 
pomimo ich konkurencyjnych roszczeń do wyłączności w dziele uniwersalizującej 
refleksji heurystycznej, a więc pomimo że każda z nich podaje się za 
najdoskonalszą postać samowiedzy filozofii, mogła dojść do głosu jedność ich 
intencji i wzajemna ich komplementarność. Zmierzałem w ten sposób do 
wypracowania jeśli nie syntezy teoretycznej, wiążącej w sobie efekty rozmaitych 
programów refleksyjnej filozofii o uniwersalnych aspiracjach, to w każdym razie 
pewnego jednolitego stylu uprawiania filozofii (stylu, który nazywam właśnie 
„heurystyką filozoficzną” lub „metafilozoficznie zapośredniczonym uprawianiem 
filozofii”), w którym zachowuje się częściową lojalność względem rozmaitych 
programów filozoficznych, bez utraty zdolności wykorzystywania innych. W 
heurystyce filozoficznej pospolita synkretyczność lub zwykła praktyka „przeglądu 
dziejów myśli” przekształca się w systematyczne, wyposażone we własne narzędzia 
pojęciowe i własne techniki znawstwo filozofii, będące nie tylko wiedzą
o filozofii, lecz również umiejętnością uprawiania filozofii w stałym 
nawiązywaniu do rozmaitości form jej samowiedzy i wielości form, w jakich 
pojawia się zależność pomiędzy rozważaniem zagadnienia filozoficznego (i jego 
rezultatami) a namysłem nad podstawami samego tego rozważania. Kwestia 
kompetencji, a właściwie niekompetencji, przejawiającej się w jednostronności 
albo podatności na uwodzicielską moc pojęć ulegających absolutyzacji (jak 
„życie”, „język”, „metoda”, „praktyka” etc.) należy do centralnych 
zagadnień zorganizowanej refleksji heurystycznej. Jak być filozofem-znawcą 
filozofii, aspirującym do szczególnie szerokich horyzontów, elastyczności i 
otwartości w korzystaniu z zasobów pojęciowych i dyskursywnych filozofii, a co 
więcej, filozofem budującym teorię takiego właśnie uprawiania filozofii (a więc 
budującym filozoficzną heurystykę), gdy jednocześnie jest się skazanym na 
jednostronność i ograniczenia wynikłe z braków wiedzy, pamięci i inteligencji? W 
dużej mierze techniki dyskursywne opracowane w drugie książce – Techniki 
metafilozofii – służą właśnie kompensacji niekompetencji w uprawianiu 
filozofii. Są to mianowicie zaawansowane metody filozoficznej analizy mające 
wyjątkowo silny walor autodydaktyczny, umożliwiające efektywne uprawianie 
filozofii w ciągłym rzutowaniu zagadnień filozoficznych na plan wyznaczony 
pytaniami „co na dany temat w ogóle można powiedzieć?”, „jakie kierunki i 
sposoby analizy zagadnienia są w danym wypadku dostępne?”, „jaka sytuacja 
teoretyczna i stan wiedzy oraz wyobrażeń leży u podstaw takiego a nie innego 
sformułowania zagadnienia?”, „jakie są możliwe problematyzacje danego przedmiotu 
i jak problematyzacje te go współkonstytuują?” etc. W książce Techniki 
metafilozofii skupiam się zwłaszcza na wykazaniu walorów narzędzia 
teoretycznego, jakim jest wprowadzona przeze mnie ultraabstrakcyjna i właśnie 
całkowicie instrumentalna (i fikcyjna) kategoria neutrum. Neutrum nie 
posiada definicji, będąc raczej permanentnym przedmiotem zapytywania „co to 
jest?”. Wszelkie odpowiedzi, z założenia niewystarczające, wskazują poza siebie, 
ku kolejnym określeniom, układającym się w serie, w zależności od zasady tego 
wskazywania poza siebie, a więc odsyłania ku dalszym określeniom. Właśnie efekt 
polegający na odnajdywaniu niespodziewanych często powiązań między pojęciami 
(okazującymi się określeniami, wyrazami czy modi czegoś w założeniu „tego 
samego”, czyli neutrum) ma ów pożądany walor autodydaktyczny, poszerzając 
niepomiernie horyzonty dyskursywne i świadomość związków pojęciowych w 
filozofii. Typową serią określeń neutrum jest na przykład ta, w której zaczynamy 
od poszczególnych pojęć kluczowych, wokół których organizują się różne teorie 
filozoficzne o uniwersalnych aspiracjach, by ukonstytuować cały ich ciąg, 
obrazujący strukturę pojęciową wiążącą ogół „fundamentalnych kategorii 
filozoficznych”. Tak na przykład zacząć można od pojęcia substancji („neutrum to 
substancja jako w założeniu fundamentalna kategoria metafizyki”), przechodząc do 
pojęcia podmiotu („neutrum tak naprawdę to pojęcie podmiotu, bo substancja w 
istocie jest tym, co samo dla siebie jest podmiotem”), dalej do pojęcia „czystej 
identyczności z sobą”, „absolutnej jedności”, „absolutu”.. Inna seria ma 
charakter „metodologiczny”. Zaczynamy na przykład od powiedzenia: „w pojęciu 
neutrum chodzi po prostu o uogólnione pojęcie centralnej kategorii pojęciowej
dowolnej teorii filozoficznej”, by przejść na przykład do wyobrażenia 
neutrum jako „idei regulatywnej organizującej dyskurs”, „ogólnego pojęcia zasady 
teoretycznej wyznaczającej specyfikę jakiegoś dyskursu filozoficznego” etc. 
Z wytwarzaniem i analizą serii określeń neutrum, zawsze powstających w 
horyzoncie swoistej (i wymagającej nieustannego przezwyciężania na nowo) iluzji, 
że „oto teraz wreszcie mówi się, czym to nieuchwytne neutrum jest tak 
naprawdę” wiąże się cały zestaw bardzo instruktywnych technik analitycznych 
niepomiernie poszerzających metafilozoficzną (heurystyczną) orientację, czyli 
znawstwo zasobów pojęciowych i dyskursywnych filozofii. Tym samym w pewnym 
sensie cały projekt Technik metafilozofii podporządkowany jest 
sproblematyzowaniu zderzenia niekompetencji i kompetencji w filozofii w ogóle i 
we własnej praktyce jej uprawiania przez indywidualne ja. Dialektyka kompetencji i niekompetencji Nie mogąc streszczać tu wszystkiego tego, co już zamierzyłem 
sobie w książce swej zawrzeć, chciałbym skupić się na temacie może najciekawszym 
w całym projekcie teorii kompetencji, a mianowicie na kwestii ogromnego zakresu, 
jaki obejmuje sobą zjawisko dialektycznych stosunków kompetencji i 
niekompetencji. Przez kompetencję będę rozumiał wszelkiego rodzaju wiedzę, 
umiejętności, zdolności, cnoty, doświadczenie i społeczne formy upoważnień, co 
do których jednostka jest przekonana, iż są one wystarczającą podstawą wolnej, 
podmiotowej działalności – skutecznej, a nawet twórczej. Kompetencja więc to 
wszystko to, co „upoważnia” urzędnika do podejmowania decyzji, profesora do 
wykładania, księdza do moralizowania, rzemieślnika do wykonywania jego 
rzemiosła, artystę do tworzenia, etc. Tak rozumiana kompetencja jest 
zawsze czymś wątpliwym, budzącym zastrzeżenia, cząstkowym i obarczonym momentem 
uzurpacji czy też nadmiarem samooceny, który zresztą jest jednocześnie warunkiem 
wyzwalającym wolne podmiotowe działanie. Dlatego całkowita struktura podmiotowej 
aktywności, z jaką tu mamy do czynienia, obejmuje dwa przeciwstawne i 
komplementarne momenty: kompetencji i niekompetencji, kompetencji tylko 
domniemanej i niekompetencji, o której się nie wie, a której uświadomienie sobie 
jest drogą do „odzyskania siebie” w działaniu nareszcie rzetelnie kompetentnym. W każdej dziedzinie życia społecznego wskazać można obszary 
godnej pożałowania niekompetencji, będącej jednocześnie jakąś formą kompetencji, 
w tym mianowicie zakresie, w jakim niekompetentny podmiot czuje się (pomimo, a 
czasami właśnie dzięki swej ignorancji) upoważniony do działania na mocy tej 
wiedzy, wyobrażeń i motywacji, którymi w danej formie aktywności dysponuje. Tym 
samym w każdej dziedzinie możliwa jest zarówno permisywna strategia działania, 
bądź tylko postawa przyzwolenia na ignorancję intelektualną albo braki moralne 
(w myśl zasady, że skoro niekompetencja jest nieunikniona, a kompetencja zawsze 
jedynie pozorna, udawana, to właściwie dlaczego nie ja miałbym sobie ją 
uzurpować i czerpać z tego korzyści?), jak i postawa ostentacyjnie dezawuująca 
własną niekompetencję (w myśl zasady: skoro kompetencja zawsze jest do pewnego 
stopnia pozorem, to lepiej wykazać się jakąś kompetencją krytyczną i ujawniać 
jakąś interpretację własnej niekompetencji, niż oddawać się temu pozorowi z całą 
bezpośrednią naiwnością lub wyrachowanym brakiem odpowiedzialności). Poza tym 
jednak możliwe jest i, miejmy nadzieję, częste, że stosunek do własnych 
kompetencji i jej braków jest intelektualnie i moralnie zdrowy, nacechowany 
uczciwością, rozwagą i aspiracjami do poprawy. Tyle, że społeczne i dyskursywne 
warunki życia umysłowego, w tym życia akademickiego, pełnej otwartości i 
uczciwości w tych sprawach nie sprzyjają, czyniąc z tych cnót bardziej domenę 
męstwa niż samej jedynie roztropności. Dla unaocznienia zakresu oddziaływania tych stosunków 
motywacyjnych na gruncie wolnego podmiotowego działania, ukształtowanych przez 
rozmaite postacie opozycji kompetencji i niekompetencji, wymienię aspekty, w 
jakich przejawiają się one w obszarze życia akademickiego oraz w szerokim 
obszarze życia społecznego i politycznego w ogólności. I. W ogólnie pojętym życiu akademickim, obejmującym badania 
naukowe, publikacje naukowe i dydaktykę, jak również społeczne interakcje 
naukowców (popularyzację, funkcje doradcze i eksperckie), mamy do czynienia z 
następującymi przejawami dialektyki kompetencji i niekompetencji. – Imperatyw vs. niemożliwość znawstwa. Nauka wyraża 
oczywiste roszczenie do tego, że jej przedstawiciele wiedzą najwięcej, jak tylko 
można, są możliwie najbardziej kompetentni w przedmiocie swych badań i 
nauczania. Jako że w praktyce nie mogą być tacy, to znaczy przeciętni nie mogą 
dorównywać najlepszym na świecie ani tym bardziej „publicznemu stanowi wiedzy”, 
gdyż na przeszkodzie stoi rozległość dostępnej wiedzy, olbrzymi zakres stanu 
badań i słabość ludzkiej pamięci, ich wiedza zostaje, z jednej strony, 
„rozwiązana” (w sensie dialektycznego rozwiązania) w postaci tzw. 
erudycji, będącej częściowo moralną, a częściowo retoryczną kwalifikacją, której 
nie próbuje się nawet mierzyć, a z drugiej, istota kompetencji naukowej zostaje 
z poziomu faktycznej wiedzy (rezultatów poznawczych) przeniesiona w wyobrażeniu 
społecznym na poziom dyspozycji i władz poznawczych, stając się kompetencją do 
prowadzenia badań i dyskusji naukowej, kompetencją warsztatu naukowego. 
Upodmiotowienie wiedzy w indywidualnym ja badacza staje się z czasem coraz 
bardziej iluzoryczne, jakkolwiek system akademicki w żaden sposób nie jest 
jeszcze zdolny otwarcie się do tego faktu przyznać i uwzględnić go w postaci 
jakiejś „polityki niekompetencji”. Dlatego też jedną z kwalifikacji uczonego 
staje się umiejętne udawanie kompetencji, udawanie w istocie, że wie się i 
pamięta znacznie więcej, niż to faktycznie ma miejsce, a rozziew pomiędzy 
oficjalnie deklarowanymi wymaganiami co do wiedzy i kwalifikacji uczonych (na 
przykład w związku z awansami) a faktycznymi możliwościami realnych uczestników 
życia naukowego staje się tyleż widoczny, ile niewidziany. Tabuizacja kwestii 
kompetencji prowadzi do sytuacji, w której każdy boi się zawołać, że „król jest 
nagi”, podejrzewając, że tylko on jakoś ostał się w świecie akademickim z tak 
skromną wiedzą, wykształceniem ogólnym, znajomością języków, podczas gdy inni 
zapewne wiedzą znacznie więcej; w przeciwnym razie jakże ta cała nauka w ogóle 
mogłaby istnieć? – Dialektyka kompetencji i niekompetencji występuje również w 
dziedzinie edukacji uniwersyteckiej. Panująca w świecie akademickim nieszczerość 
co do tego, na czym kto się faktycznie zna, a na czym znać się powinien, 
przenosi się na proces nauczania i studiowania. Umasowienie studiów z jednej 
strony, a rozległość dostępnej wiedzy w poszczególnych studiowanych przez ludzi 
dyscyplinach z drugiej sprawia, że studia nie mogą już pełnić funkcji 
wprowadzenia do samodzielnego uprawiania ani nawet profesjonalnego 
wykorzystywania zasobów danej nauki. Studia mogą być tylko ogólną propedeutyką 
danej dyscypliny lub wprowadzeniem do jej historii. Uniwersytet daleki jest 
jeszcze od przyznania się do tego stanu rzeczy, co w wielu przypadkach może 
prowadzić do poważnych nieporozumień i nieumiejętności oceny własnych możliwości 
przez absolwentów studiów wyższych (dotyczy to zwłaszcza medycyny, a problem ten 
ma spore znaczenie w bioetyce). Rozwiązaniem niekompetencji na polu studiowania 
jest dość niewyraźna antropologiczna figura „doświadczenia zawodowego”, które ma 
uzupełniać i rekompensować braki wiedzy z okresu studiów, jak również nigdy nie 
kończący się proces dokształcania na rozmaitych kursach. – Szczególnie wysublimowaną formą przejawiania się stosunków 
kompetencji i niekompetencji są zdwojenia, według których formuje się życie 
akademickie, zwłaszcza w humanistyce i filozofii. Są to zdwojenia rejestrowane 
przez hermeneutykę, a jednocześnie podnoszące ją samą do rangi transcendentalnej 
samowiedzy nauk humanistycznych i społecznych w „późnej nowożytności”: klasycy i 
(współcześni) uczeni, literatura klasyczna i pomocnicza (współczesne prace), 
wielcy autorzy nowych koncepcji i rzesze ich akademickich komentatorów. W 
zasadzie cały świat klasyki jest tylko zbiorem tekstów, dzięki czemu jego 
panowanie nad naszą świadomością, aż po horyzont dostępnych nam i zasługujących 
na nasz szacunek idei, może być rekompensowane przez zupełną jego niemoc 
administracyjną, której my możemy przeciwstawić naszą siłę tworzenia faktów 
akademickich: wykładów, programów nauczania, publikacji, konferencji etc. 
Reprezentantami tej tekstowej rzeczywistości w fizycznym świecie nauki są 
poniekąd historycy (na przykład historycy filozofii), będący strażnikami 
tradycji oraz w jakimś stopniu rzecznikami klasyków, którzy w ten sposób mogą 
egzekwować swój autorytet. Klasycy, wraz ze swymi rzecznikami, legitymizują też 
współczesną rzeczywistość naukową (jako ugruntowaną w geniuszu tradycji), 
nadając jej przy tym jednakże nieco dwuznaczną rangę profesjonalnego epigoństwa, 
które z kolei równoważone jest przez osobistości domniemanych współczesnych 
odpowiedników dawno zmarłych autorytetów, to znaczy popularnych i oryginalnych 
autorów, którzy wyrobili sobie szeroką publiczność, wielki szacunek i tego 
rodzaju wolność, jaka pozwala im bez ryzyka nieufnego bądź ironicznego 
potraktowania formułować szerokie syntezy i wizje, jak również proponować 
całkiem własne, indywidualne koncepcje, wyrażone w oryginalnej terminologii. – Wreszcie spektakularną formę antagonizmu kompetencyjnego 
wytwarzają w nauce stosunki pomiędzy dyscyplinami, a zwłaszcza pomiędzy naukami 
przyrodniczymi i humanistycznymi oraz pomiędzy filozofią i pozostałym światem 
akademickim. Wzajemna (często zupełna) nieznajomość dyscyplin naukowych bywa nie 
tylko skazaniem na „wzajemną naiwność”, realną i rozpoznawalną na gruncie 
wykształcenia w innej dyscyplinie niekompetencję najbardziej nawet prominentnych 
przedstawicieli dyscypliny w jakimś stopniu krzyżującej swe aspiracje poznawcze 
z inną, lecz bywa też wręcz warunkiem istnienia niektórych dyscyplin, a 
przynajmniej kierunków badawczych i teorii w ich obrębie. Najbardziej 
dramatyczna jest być może sytuacja w stosunkach (a raczej ich braku) pomiędzy 
ontologią a fizyką, zwłaszcza zważywszy ogromną różnicę prestiżu akademickiego 
przedstawicieli obydwu dyscyplin. Podobnie rzecz się ma w przypadku 
epistemologii (zwłaszcza transcendentalnej i fenomenologii) oraz współczesnej 
cognitive science. Te same relacje antagonizmów, stowarzyszonych z głęboką 
nieznajomością wzajemną, odtwarzają się też na gruncie poszczególnych nauk. W 
filozofii jest to wciąż dość dramatyczny rozziew pomiędzy tzw. filozofią 
analityczną i tym, jakkolwiek to nazwać, co nią nie jest (filozofią 
tradycjonalną?). Ogromne pola niewiedzy, nieznajomości koncepcji, pojęć i 
terminów, w których bez trudu i od dawna ujmuje się to, co gdzie indziej – w 
innej dyscyplinie czy choćby innej szkole – uchodzi właśnie za świeżą i 
oryginalną myśl, powinny wprawdzie nas zawstydzać, ale z drugiej strony, to tam 
właśnie wyrastają nieobciążone głęboką naukową świadomością, „naturszczykowskie” 
koncepcje, które nabierając własnego życia, prowadzą często do rezultatów nie 
dających się sprowadzić do niczego, co już było wcześniej. Jednocześnie trzeba 
przyznać wreszcie, że żadnych szans na utrzymanie dobrej orientacji, choćby 
tylko we własnej dziedzinie (jeśli nie zawęzi się jej poza granice śmieszności), 
nie ma. O ile na przykład w filozofii przed stu laty możliwe było osiągnięcie 
ogólnej orientacji w jej dziejach i stanie współczesnym, o tyle zważywszy, że 
znaczna większość filozofów, jacy kiedykolwiek byli na świecie, żyła w tymże 
minionym stuleciu, jest to już teraz wykluczone. Wiemy, że skoro filozofów w 
ogólności jest dziś dziesiątki razy więcej niż w pokoleniach Kanta i Hegla, to 
równie twórczych i mądrych filozofów jak oni musimy mieć i dzisiaj. Ale 
współczesnych Kantów i Heglów nie potrafimy zidentyfikować, bo, po pierwsze, 
mogą ich być dziesiątki, a po drugie, nie jesteśmy w stanie skierować swej uwagi 
na Limę, Kapsztad, Bukareszt, Szanghaj, Królewiec i setki innych miejsc, gdzie 
równie dobrze można ich szukać. Nikt nie może dziś twierdzić, że „wie, co dzieje 
się w światowej filozofii”. II. Na gruncie ogólnospołecznym dialektyka kompetencji i 
niekompetencji przejawia się spektakularnie i niezwykle różnorodnie. – Na pierwszym miejscu trzeba postawić kwestię kompetencji 
politycznych obywateli-uczestników demokratycznego życia publicznego. W krajach 
o niskim poziomie wykształcenia i niskiej kulturze politycznej, a więc tam gdzie 
demokracja przybrała wprawdzie pełne formy prawne, lecz daleko jej do rzetelnego 
ugruntowania w postawach i kompetencjach członków społeczeństwa, wolne wybory 
częstokroć wynoszą do władzy najbardziej bezwzględnych populistów, a nawet 
kryminalistów. Niezdolność większości ludzi do dokonywania racjonalnych i 
kompetentnych moralnie wyborów politycznych jest jednak w oficjalnym życiu 
publicznym krajów demokratycznych zupełnym tabu, którego naruszenie mogłoby 
zagrozić stabilności tych struktur demokracji, które już w danym kraju 
funkcjonują. Współczesne społeczeństwa są tak zaawansowane w poszanowaniu 
wolności i godności jednostki, że właściwie wykluczają z życia publicznego 
wszelkie formy oświeceniowego protekcjonizmu i arystokratyzmu, zakładającego 
przeciwstawienie warstw oświeconych – ludowi, który wymaga edukacji jako 
podstawowego warunku własnej emancypacji. Ten egalitaryzm i społeczny zakaz 
mentorstwa nakłada na realne kompetencje polityczne coś w rodzaju 
czapki-niewidki (nie można właściwie pochwalić wyborców za okazaną w wyborach 
roztropność, nie obrażając tych, których wybór trudno byłoby w danym wypadku 
pochwalić), a dawna rola społeczna „krzewienia oświaty”, której pełnienie było 
przywilejem warstw wykształconych, przekształca się w całkiem inny rodzaj 
kompetencji i powołania, podejmowanego tym razem przez władze i instytucje 
społeczne, a polegającego na umiejętności krzewienia kultury demokratycznej, 
tolerancji etc. Jesteśmy więc świadkami procesu, w którym bezpośrednie 
kwalifikacje polityczne, kompetencje dojrzałego podmiotu politycznego, ulegają 
przemilczeniu jako kwestia (a więc są, w Heglowskim sensie, zanegowane), 
a w to miejsce nowoczesność oferuje pewną metakompetencję o charakterze 
wprawdzie dydaktycznym, lecz nie mentorskim, zrośniętą z ogólnymi kwalifikacjami 
władzy demokratycznej, którą cechować musi powściągliwość i skromność. – Kolejnym ogromnym obszarem, na którym podstawowe stosunki 
wyznaczane są przez przekształcenia opozycji kompetencji i niekompetencji, jest 
gospodarka, a dzieje się tak zwłaszcza w krajach budujących dopiero wolne 
stosunki ekonomiczne. Właściwie jest czymś zdumiewającym, że ekonomia, a 
przynajmniej podstawy wiedzy o pochodzeniu dobrobytu, w większości tych krajów 
prawie wcale nie są obecne w programach szkolnych. Nie znające umiaru zachowania 
roszczeniowe, domaganie się nieograniczonej pomocy ze strony państwa dla 
upadających firm i rozmaitych grup społecznych często uzyskują masowe poparcie. 
W kraju postkomunistycznym większość społeczeństwa właściwie nie ma żadnego 
wyobrażenia o tym, skąd biorą się pieniądze, i nie wie, dlaczego właściwie 
państwo nie mogłoby wydrukować ich tyle, ile potrzeba. Świadomość tego, że nowe 
wydatki państwa oznaczają zawsze większe obciążeni
 |